STRONA GŁÓWNA BIOGRAFIA
DYSKOGRAFIA
TEKSTY
FOTOGRAFIE
WYWIADY
"Viva"
<<<powrót
INFORMACJE
MULTIMEDIA
KSIĘGA
GOŚCI
CHAT
SONDA
KONTAKT
|
|
|
Nie jestem geniuszem,
ale...
Popełnił towarzyskie
samobójstwo, ale ma się całkiem dobrze.
Chciały go zniszczyć porzucona kobieta i kokaina.
Przeżył. Czyżby był niezatapialny?
- Pan jest
geniuszem muzycznym?
Nie sądzę. Geniusz muzyczny to jest ktoś taki jak
Mozart, kto wymyśla wszystko, układa to sobie w
głowie, po czym powstaje genialna kompozycja. Dla mnie
współczesnym geniuszem jest Kilar. Ja jestem kimś, kto
sobie z muzyką radzi dla własnych potrzeb.
- Co to za potrzeby?
Lubię słuchać swojej muzyki. Na dodatek okazało
się, że ileś osób ma podobną potrzebę słuchania
mojej muzyki.
- Warto być artystą, skoro się nie jest geniuszem?
Bycie geniuszem to nie jest stan, który można sobie
wybrać. To błogosławieństwo.
- Może artysta niegeniusz powinien dać sobie
spokój?
To nie tak. Gdybym powiedział, że owszem, jestem
prawdopodobnie geniuszem, to dałbym wyraz braku
inteligencji, bufonady, a nie geniuszu. Nie myślę o
tym. Takim jak ja udaje się łączyć przyjemność
bytowania z pasją życia, a jednocześnie stanowi to ich
zawód. Idziemy naprzód na tyle, na ile nam drogę
oświetla strumień indywidualnej latarki. Nieraz baterie
bywają słabsze, nieraz mocniejsze. Jednak nie widzimy
dalej, niż pada nasze światło. To życie w
niepewności.
- Co to jest muzyka?
Przede wszystkim barwa, potem melodia i harmonia.
Najważniejsze jest napięcie między tymi trzema
rzeczami. Jeśli to napięcie powoduje wzruszenie, to
wtedy jest muzyka.
- Ale częściej muzyka sprawia tylko przyjemność, a
nie wzruszenie. Czyli większość muzyki nie jest
muzyką?
Podobnie jest z literaturą. Wielokrotnie powstają
książki, które nie są w stanie nas poruszyć, niczego
nauczyć. To samo jest z muzyką.
- A jest Pan poetą?
Trudno mi odpowiedzieć. Kiedy sobie pomyślę, że poeta
to na przykład Tadeusz Różewicz, człowiek, który
niczym innym się nie zajmuje, tylko od rana do nocy
pisze rzeczy ważne, to w takim sensie na pewno nie
jestem poetą. Natomiast czasami udaje mi się coś
opisać w taki sposób, który zbliża się do poezji.
- Kiedy jest "czasami"?
Najczęściej kiedy ma się ukazać płyta. Tak
jak teraz. To, co "najłatwiejsze", zostało
zrobione, mówiąc z przekąsem. Wynajęliśmy dom na
Kaszubach, zabraliśmy sprzęt, wyjechaliśmy.
Siedzieliśmy tam z zespołem dwa miesiące.
"Zrobiliśmy" piosenki, zaaranżowaliśmy je,
zagraliśmy. Wyśpiewałem je w jeżyku
"żadnym". Taka tam pseudo angielszczyzna,
"norweskie frazy". I wróciliśmy do Warszawy.
To etap bardzo ważny, bo ja już wiem, o czym te
piosenki mogą być, a o czym nie.
- To wynika z muzyki?
Tak. To wynika też z interpretacji.
- To trochę niepoważnie brzmi. Pan nie wie, co
chce powiedzieć swoimi piosenkami?
Mam przeczucia. Moje piosenki zawsze powstawały
w ten sposób. Kłania się taka moja teoria: twierdzę,
że melodia i to, w jaki sposób ją wyśpiewujemy,
są... to jest taki rodzaj mrówczej roboty, trochę jak
praca archeologa - długo, długo kombinuje, gdzie
kopać, potem piórkami odgarnia ziemię, aż w końcu
odkrywa całą konstrukcję.
- Ale on wie, czego szuka.
On też nie zawsze wie, czego szuka, bo okazuje się,
że z małej kostki to raptem nie mamut, tylko zupełnie
coś innego się wyłania. Zawsze jest "coś",
co wiem od razu, że jest zaszyfrowane w czasie, w
melodii, aranżacji. Tak długo szukam, aż to
odnajduję. Ja nie pisze tekstów, tylko je odnajduję.
- Ale czy to jest "męka twórcza"?
Ja bym to nazwał upiornym, urzędniczym
oddawaniem się pracy nad słowem. Wtedy robię to
codziennie, pochłaniam mnóstwo książek. Wracam do
swoich ulubionych poetów, bron Boże nie po to, żeby
cokolwiek z nich zerżnąć, ale żeby zanurzyć się na
jakiś czas w taką intensywność słowa. Wtedy moje
spacery z psami są o wiele dłuższe, bo głównie w
tych momentach "odnajduję" słowa, zdania.
Trochę się oddalam od rodziny. Moja żona Anula bardzo
nie lubi, kiedy piszę teksty, bo jestem taki z lekka
przymulony i nieobecny. Ja wiem, że muszę nagrać
płytę, że chcę ją nagrać i dzięki temu dowiaduję
się czegoś o sobie. Bo muszę nazwać to, co jest we
mnie zagrzebane - bez konieczności nagrania płyty
pewnie bym tego nie odgrzebywał.
- Jak dalece stan nieobecności i przymulenia
zakłóca kontakty z żoną?
Rzadziej
wychodzę z pracowni.
- Sypiacie wtedy osobno?
Nie. I tak rzadko udaje nam się spać tylko we
dwoje, bo dzieciaki pakują nam się do łóżka w
połowie nocy.
-
A czyta Pan w czasie "odkrywania" baśnie, na
przykład sagę o wiedżminie?
Wcześniej czytałem Tolkiena, trylogię o
Pierścieniu. Nie wiem, czy sięgnąłbym po
"Wiedźmina", gdyby nie fakt, że zwrócono
się do mnie o napisanie muzyki do filmu
"Wiedźmin". Ale nie żałuję.
- Czy Pan sobie fantazjuje?
Raczej nie oddaję się fantazjom, ale pociąga
mnie silny, wciągający strumień narracji, taki jak u
Tolkiena czy Sapkowskiego. Oni uprawiają ze swoim
czytelnikiem rodzaj hipnotycznej gry. Wciąga nas do
końca i buduje doskonałe złudzenie istniejącego
świata, w którym bierzemy udział. Swojej duszy nie
leczę fantazjami.
- Jest Pan człowiekiem "twardo
stąpającym po ziemi".
Podejrzewam, że gdybym nie miał takiej natury, to
już parę razy skręciłbym kark. Pewne eksperymenty,
którym się poddawałem - z alkoholem czy innymi
środkami - mogły mnie mocniej nadwerężyć. Jest we
mnie coś takiego, co pozwala mi z dużą pewnością
siebie myśleć, że z każdej opresji wyjdę obronną
ręką.
- Nie ma Pan strachu przed zatraceniem się...
Nie pociąga mnie nurzanie się we własnym
upodleniu, głębokie alkoholizowanie się czy wchodzenie
w drągi. Między stanem euforii a depresji jest bardzo
cienka granica. Ale nie jestem też poukładanym
prymusikiem.
- Może jest Pan normalny?
Może. Może wyniosłem to z domu, gdzie wszystko
raczej było pewne.
- Nie żal Panu, że jest normalny? Człowiek, a już
na pewno artysta, czasem tęskni za szaleństwem.
To nie są rzeczy, które jesteśmy w stanie wybrać,
one są nam dane. Patrzę z podziwem na ludzi, którzy
oddają się stanom krańcowym. Z podziwem, ale
jednocześnie ze strachem, że co by było, gdybym ja
był taki.
- Pan robi coś ekstremalnego?
Chyba nie. Chociaż... ekstremalnie oddaję się emocjom
na scenie. Kiedy potem patrzę na siebie, nie wierzę,
że to jestem ja. To jest rodzaj transu, w który
świadomie wchodzę i któremu się świadomie oddaję.
Jeżeli w ten trans nie popadnę, to nic nie będzie z
koncertu. Muszę wyjść na scenę, mocno walnąć w
klawiaturę, oprzeć się na niej, poczuć swój
mikrofon, patrzę się w jakiś punkt - to mogą być
czyjeś oczy, to może być jakaś żarówka i wtedy
ostro idę do przodu. Jeżeli to mi się nie uda, to
właściwie nie wiem, "co ja robię na tej
scenie".
- Najtrudniejszy koncert, najdłuższa droga do
transu?
Koncert Republiki
w Jarocinie, w 85 roku. Publiczność postanowiła
przerwać ten koncert. Rok wcześniej mieliśmy
wystąpić w Jarocinie, ale nie udało się, bo ktoś z
nas musiał akurat położyć się do szpitala, wojsko
ostro deptało nam po piętach... Mnóstwo ludzi było
rozczarowanych. A wtedy w Jarocinie była publiczność,
która rozczarowanie przekuwała w agresję.
Pojechaliśmy w 85 roku, wiedząc, że będzie ciężko,
ale nie sądziliśmy, że aż tak. To była końcówka
festiwalu, mniej więcej 20 tysięcy ludzi. Zaczęliśmy,
a przeciwko nam gwizd 20 tysięcy i grad pomidorów,
śmietanek, maślanek, jakichś kefirów. Wściekłem
się, byłem w stanie wpaść w publiczność i się
bić... Ale udało nam się po kilkunastu minutach
przełamać ich agresję. Gwizd opadał, opadał, po 20
minutach już go nie było, była cisza, martwa cisza. A
my z tym większą wściekłością graliśmy. To była
skrajna ekstaza. Gdybyśmy wtedy zeszli ze sceny i
przestali grać, to coś by musiało w nas się zmienić.
Może byłby to koniec Republiki?
- Wtedy pisał Pan piosenki manifesty. Nie ma Pan
takich ambicji dzisiaj?
To przypomina mi pytanie do Miss Polonia sprzed 25
lat: "Czy nie żal pani, że nie jest dziś Miss
Polonia?"
- Miss Polonia nie mogłaby być najpiękniejsza przez
25 lat. Z muzyką jest inaczej.
Niemożliwe jest przez 15, 20 lat ciągle mówić rzeczy
na tyle ważne i w na tyle atrakcyjny sposób, żeby
były manifestem dla młodych ludzi.
- Mógłby Pan pisać manifesty dla średniego pokolenia.
Staram się to robić. Staram się opisywać siebie i
mówić o rzeczach dla mnie najważniejszych. Tyle że
czterdziestolatkowie w swojej olbrzymiej większości nie
poszukują nowych manifestów. Jedyne, co lubią robić
naprawdę, to wracać do wspomnień, do starych piosenek
i utożsamiają swoją ówczesną wrażliwość z
muzyką, której wtedy słuchali.
- Miał Pan kiedyś ochotę rzucić muzykę?
Zawsze istnieje tęsknota za życiem biznesmena,
właściciela dochodowego interesu. Ach! Zajmować się
czymś od 8 do 16, a potem mieć jakieś hobby. Fajnie
byłoby tak od czasu do czasu móc przeobrazić się w
kogoś, kto po prostu cedzi swoją aktywność na
zarabianie pieniędzy, a potem czyta sobie książki,
wyjeżdża sobie na weekendy. Ale to, czym się zajmuję,
to pasja, która zżera te tęsknoty.
- Zdarzyła się Panu prawdziwa "czarna
rozpacz"?
Chyba na tym polega moja "niezatapialność",
że nie poddaję się takim stanom.
- Jest Pan genialnie impregnowany na stany ostateczne.
Trudno mi sobie wyobrazić coś, co mogłoby mnie
wpędzić w jakąś otchłań.
- A z pozytywnymi otchłaniami? Potrafi Pan kochać do
szaleństwa?
Tak. Dla związku z kobietą, gdy czuję, że jest dla
mnie wszystkim, jestem w stanie wszystko poświęcić.
Zostawić wszystko, wyjść i zaczynać wszystko od nowa.
- Zrobił to Pan, odchodząc od Małgorzaty Potockiej.
Chodzi mi o innego rodzaju szaleństwo...
O jakieś łóżko, chodzenie nago?
- To się zdarza ludziom, to nie jest szaleństwo.
Potrafi Pan szaleć z zazdrości?
Potrafię. Ja w ogóle jestem zazdrosny. Kiedyś, kiedy
byłem młody, uprawiałem demagogię: zazdrość to jest
głupota, związki powinny być otwarte, zdrada fizyczna
to nie jest żadna zdrada, przecież liczy się tylko
zdrada dusz.
- Pozwoliłby Pan wtedy swojej kobiecie przespać się z
innym mężczyzną?
Tak mi się przynajmniej wydawało... W tej chwili w
ogóle tego nie rozumiem. Nie rozumiem też, jak mogłem
wtedy mówić i myśleć, że świat jest na tyle
okrutny, że nie trzeba mu dodawać nowych istnień.
- Potem Pan zmądrzał i był zazdrosny. Przeglądał Pan
jej korespondencję?
Nie robiłem takich rzeczy, cierpiałem. Przede wszystkim
cierpiałem, a potem... powstały różne piosenki na
temat tego stanu.
- Bardzo prawidłowa reakcja. Poeta cierpi i pisze
wiersze.
Tak, wręcz żywi się swoim cierpieniem. Teraz kocham
szczęśliwie, to fatalna pożywka dla wierszy, jest za
dobrze. Muszę, niestety, zajmować się problemami
politycznoglobalnymi.
- To może by Pan coś zepsuł?
Mój instynkt samozachowawczy nie pozwoliłby mi
zrobić, nawet dla najwspanialszej płyty czy
najwspanialszego tomu wierszy, czegoś takiego. Moja
hierarchia wartości jest, niestety, mało artystyczna.
Nawet wtedy, kiedy burze emocjonalne odbywały się nad
moją głową, to ich nie chciałem, tylko byłem akurat
w miejscu, gdzie była taka pogoda.
- Pił
Pan przy "burzowej pogodzie"?
Alkohol bardzo pomaga, tak się przynajmniej wydaje
pijącemu wtedy. Mówimy teraz o sytuacji sprzed siedmiu
lat, kiedy wyszedłem ze związku z Małgosią Potocką.
Pokochałem inną. Salwowałem się ucieczką z Warszawy
do Kazimierza. Był taki trudny moment, pierwsza okładka
tygodnika "Halo": moja Ania z moją mamą -
zdjęcie zrobione zza węgla. Byliśmy pożywieniem dla
gazet. To naprawdę wymagało sporej odporności, mimo
że wiedziałem, że zrobiłem dobrze.
- Sam przeciwko całemu światu?
Poczucie słuszności pozwoliło mi przetrwać.
- Czytał Pan te artykuły o swojej
niewdzięczności, zdradzie?
Ja tego nie mogłem nie czytać! Co chwile mi to ktoś
przynosił! Potrafiłem zadzwonić do redakcji i
zwymyślać redaktor naczelną, kiedy pisali rzeczy,
które przekraczały granice.
- Mogło się przez to nie udać nowe życie?
Mnie to wszystko tylko utwierdzało w postanowieniu. Ten
atak był kolejnym dowodem na to, że zrobiłem
słusznie. Dla wielu ludzi popełniłem towarzyskie
samobójstwo. Wyprawili mi pogrzeb i zakopali mnie raz na
zawsze.
- Wcześniej czuł się Pan takim chłopcem z
prowincji, z Torunia, którego kobieta wciąga w wielki
świat?
Trochę tak. Nie mogę powiedzieć, że mi to
imponowało, ale... Dla mnie, szczerze mówiąc, nie
miało to specjalnego znaczenia. Nic potrafię
stylizować się na kogoś ani opowiadać, że kogoś
ważnego spotkałem. To mi się po prostu wydaje głupie.
Jak teraz to wspominam, to widzę, że do tego stopnia
musiałem często "bywać", że - mimowolnie -
zostałem jednym z dziesięciu najlepiej ubranych
Polaków, wraz z ministrem Skubiszewskim i paroma innymi.
Chociaż teraz łatwo byłoby się tego wyprzeć
mówiąc, że w ogóle to nie lubiłem tych imprez. Ale
bywałem na nich, bywałem.
- Może był Pan jednak trochę snobem?
Nie wydaje mi się, żebym był aż tak głupi.
- Miał Pan kiedyś myśli samobójcze?
Zdarzały się, jako skutek czasowych eksperymentów z
narkotykami. To mnie na tyle wystraszyło, że sobie
dałem z tym spokój.
- Po co się sięga po kokainę czy inne
narkotyki?
Bierzesz po to, żeby być pełnym energii, witalności,
niezrównany towarzysko, kipiący humorem i dowcipem. I
to wszystko dostajesz na jakiś czas. Potem ta sama
łapa, co ci dała, to ci odbiera. To wszystko, co
zrobiłeś ponad swój stan, dowcipy, które
opowiedziałeś, a których byś nie powiedział
normalnie, te wszystkie podskoki, które wykonałeś,
nieprzespane noce itd. przyłażą do ciebie w postaci
zwykłych koszmarów i upominają się o zwrot. Zwrot z
niesamowitym procentem. Łapa doprowadza cię do tego,
że żyrandol kojarzy się tylko z jednym - hakiem
potrzebnym do samobójstwa.
- Płakał Pan wtedy?
Zdarzało się.
- Kiedy przyszły koszmary?
W początku lat 90.
- Pije Pan, ale się nie upija, przestał Pan
palić. Czy od czegoś jest Pan teraz uzależniony?
Nie sądzę, żeby to przybierało aż takie rozmiary,
ale... wydaje mi się, że w związku z kobietą seks
jest bardzo ważny.
- Nienudny?
Może być potwornie nudny, a może być
wspaniały. Może to kwestia mojego wieku. Mam już 44
lata. Wydaje mi się, że moja dojrzałość jest tu
ważna.
- Na czym polega dojrzały seks?
Nie wiem, czy to jest dojrzały seks. Wiem za to, że to
jest coś takiego, co nic popycha mnie, nie buduje mojej
ciekawości do innych kobiet.
- Nie ma w Panu gotowości do jakiejś nowej
miłości?
Ostatnio znowu jest we mnie taka gotowość.
- Jednak!
Za cztery miesiące urodzi nam się nowe dziecko.
- Po co Panu tyle dzieci?
Nie wiem, czy one są dla mnie.
- A dla kogo?
Myślę, że dla wszystkich. Nie traktuję ich jak moją
własność, to są autonomiczne byty.
- Uważa Pan, że ma na tyle cenny genotyp,
że warto go powielać?
Nie myślę w ten sposób.
- Podświadomie tak. Na tym polega prokreacja.
No dobrze. W takim razie uważam, że mam bardzo fajne
dzieciaki. Czyli pośrednio... Wiem, że to nie bocian
przynosi dzieci. Akurat nie zawsze się dzieci planuje,
to nie zawsze jest tak.
- W Pana wieku można już świadomie planować.
Nie przykłada Pan do tego większej wagi?
Zdarzy się, to się zdarzy, to fajnie. Jak nie, to nie.
- Ile musiałoby się zdarzyć, żeby Pan
przestał?
Jeszcze się nie oparłem o tę granicę. Zawsze wydaje
się, że następne dziecko to już raczej ostatnie, ale
kto wie...
Rozmawiał PIOTR NAJSZTUB
Zdjęcia BEATA WIELGOSZ
|