STRONA GŁÓWNA BIOGRAFIA
DYSKOGRAFIA
TEKSTY
FOTOGRAFIE
WYWIADY
"Obywatel Republiki"
<<<powrót
INFORMACJE
MULTIMEDIA
KSIĘGA
GOŚCI
CHAT
SONDA
KONTAKT
|
|
|
Obywatel Republiki
Nie
mam i nie uznaję kapci jako takich.
Z
Grzegorzem Ciechowskim, Obywatelem G.C. rozmawia Jan
Skaradziński
Mam
ważenie, iż jest pan tak silną osobowością
artystyczną, że na dłuższą metę nie byłoby
możliwe muzyczne działanie Grzegorza Ciechowskiego pod
jakimkolwiek kierownictwem ...
Faktycznie, wszystko co robię jest autorskie i nawet
jeśli padają propozycje, by wziąć udział w
przedsięwzięciu jakiegoś innego muzyka, to zazwyczaj
odmawiam. Zawsze w tym, co robiłem, musiałem sam
wyznaczać pola swojej kompetencji i mając świadomość
tych pól - mogłem się w nich poruszać w miarę
swobodnie. Jeśli spotykam się z kimś, kto operuje na
zupełnie innych obszarach, to może się okazać, że ja
tego nie potrafię. Tak naprawdę mogę się realizować
tylko w tym, co sam wymyślę od początku do końca.
Czy jest to kwestia warsztatu, techniki, czy tez są
inne przyczyny takiego artystycznego stanowiska ?
To kwestia ambicji. Przyzwyczaiłem się, że najwięcej
satysfakcji dają mi rzeczy, które robię sam.
Z tego miejsca tylko krok do tematu o nazwie Republika...
Czy opuszczenie tego zespołu było spowodowane tym, o
czym przed chwilą mówiliśmy ? Czy fakt, iż był
zespól, a nie pan sam, skłonił pana do opuszczenia tej
orkiestry ?
Nie, w Republice nie czułam zagrożenia. Graliśmy ze
sobą sześć lat, a to długi czas. Teraz bardzo trudno
utrzymać zespół ze względów ekonomicznych. Poza tym
zespół jest tworem trochę bezwładnym, bo
odpowiedzialność za szybkość powstawania materiału i
jego realizację rozkłada się na kilka osób. Często
powoduje to jakiś bezruch, czekanie na lepsze czasy.
Właściwie nie ma decyzji błyskawicznych, wyzwalanych
np. wtedy, kiedy pracuje się w samotności.
Odniosłem wrażenie, że powszechnie odbierano
Republikę bardzo powierzchownie, tzn. na zasadzie
ładnych melodii i niecodziennego image'u, a nie pewnego
ładunku intelektualnego, który zawarł pan w tekstach.
Dla wielu młodych dziewczyn i chłopaków właściwie
był to pierwszy kontakt z wyżej zorganizowanym tekstem
i mimo że ten odbiór mógł być początkowo
powierzchowny, oparty na takim hasłowym podejściu do
tekstu, to na pewno potem odbierano to wszystko
głębiej.
Czyli nie zgadza się pan z postawioną przed chwilą
tezą?
Odpowiem inaczej. To normalne, że jeśli się rzuca
pewną informację w tak masowym kanale, jakim jest
muzyka rockowa, to informacja ta spada w tłum. Jednak
znajduje się w nim kilka osób, które odbierają to
tak, jak ja sobie wyobrażam. Zakładając zespół
myślałem, że będzie on funkcjonował tylko w sieci
klubowej. Stało się inaczej, z czego oczywiście jestem
zadowolony, tym bardziej że swoich komunikatów nie
dostosowywałem do tych, którzy ich nie rozumieli.
Czy uważa się pan za rockowego intelektualistę?
Jeżeli ktoś siebie nazywa intelektualistą rockowym, to
zazwyczaj jest kretynem. Każdy z nas piszący (pan jako
dziennikarz, ja jako artysta) uważa się za człowieka
inteligentnego, mało tego - inteligentniejszego od
innych. Dziennikarze widząc człowieka inteligentnego
wśród rockowców nazywają go intelektualistą. Wynika
to z tła, a nie z tego, jakim się jest. Nie, absolutnie
nie - nie jestem rockowym intelektualistą.
Skąd wziął się - moim zdaniem niezbyt piękny -
pseudonim Obywatel G.C.?
Po pierwsze jest to pewna kontynuacja nazwy Republika. Po
drugie wydaje mi się, że ludziom o wiele prościej jest
zapamiętać taki skrót. Po trzecie jest on ustawiony w
tej samej kolebce, w której ustawione są moje
wcześniejsze działania literackie.
No, ale słowo obywatel kojarzy się np. z
piramidalnymi kłopotami urzędniczo-administracyjnymi...
W tych sieciach poruszamy się cały czas i to jest w
moich tekstach, choć oczywiście w owym pseudonimie tkwi
jakaś przekora...
Jak odczuł pan spadek swojej popularności trwający od
końca Republiki do momentu "porządnego"
zafunkcjonowania Obywatela G.C. ?
Było to związane z zaprzestaniem koncertowania, bo
funkcjonowanie na rynku tylko dzięki nagrywaniu płyt
powoduje, ze kontakt z artystą ochładza się. Weźmy
Czesława Niemena, który praktycznie od lat nie
koncertuje. Oczywiście jest on nadal bardzo popularny,
ale nie w takim gorącym sensie, jak choćby...
...Dżem
Właśnie. Jak się gra koncerty, to wyzwalają się
emocje, co ja już odczuwam np. po Sopocie. Koncerty
nakręcają koniunkturę popularności - to jest
naturalne.
Pomówmy wobec tego o Sopocie. Jak pan ocenia tę
imprezę i swój w niej udział ?
Wiedziałem, że z tego miejsca można dotrzeć wszędzie
i dlatego zdecydowałem się przyjąć propozycję
występu tam, pod warunkiem, iż uda się wytworzyć
autorską atmosferę koncertową. To się udało i chyba
osiągnąłem swój cel. Natomiast festiwal jako taki nie
wywołuje we mnie emocji. Powiem tylko, że większość
wykonawców mi się nie podobała, bowiem nie są to
artyści z kręgu moich zainteresowań.
Uważany jest pan za człowieka, który ogromną
uwagę przywiązuje do tak zwanej superprodukcji, a więc
rzeczy w naszym kraju praktycznie leżącej odłogiem.
Pojawiają się nawet zdania - choć akurat jest to
trochę sprzeczne z moim widzeniem sztuki rockowej - że
owa superprodukcja zabija szczerość, autentyczność,
przaśność, czad muzyki, która wtedy z
"prawdziwym" rockiem ma mało wspólnego..
Wydaje mi się, że ów czad łatwy jest do zrobienia na
koncercie. W Polsce jest tak wiele zespołów, które to
robią i na koncertach, i na płytach, że nie wydaje mi
się, by akurat on powinien być głównym celem mego
działania.
Dwoma, wspaniałymi, frapującymi albumami przeszedł
pan do historii naszego rocka. Jak pan widzi "Tak,
tak" w kontekście "Obywatela G.C"?
Na "Tak, tak" złożyły się utwory, które
nigdy nie miały swojej realizacji koncertowej. Była to
czysta, nie zapisana tablica - do końca nie wiedziałem,
jak te utwory będą brzmiały, czy się sprawdzą... To
największa różnica między tymi płytami, bo utwory z
"Obywatela G.C." pierwotnie byty przygotowane
jeszcze z Republiką. Myślę, że obie płyty są
równie dobre.
Inspiruje pana literatura, film, plastyka.
W takim natłoku rożnych sygnałów, jakie do nas
docierają, każdy artysta musi potrafić korzystać z
dzieł innych artystów i znaleźć w tym własny język.
Inspiruje pana także miłość, choć śpiewa pan o
niej nie jako o uczuciu pozytywnym, konstruktywnym... Np.
w "Przyznaję się do winy" miłość jest
przestępstwem, a w "Błagam nie odmawiaj"
zaprzągł pan terminy charakterystyczne dla frazeologii
nawet politycznej... Są to barwy miłości. Jeśli
przeżywa się ją intensywnie, to zawsze pojawiają się
elementy i sadyzmu, i masochizmu, i jakiegoś cierpienia.
Miłość ma pełną gamę barw - jeśli przełożymy ją
na język poetycki, to nie możemy ograniczać ani
frazeologii, ani pewnych rzeczy, które metaforyzują tę
sytuację. Piosenek o stereotypowo ujętej miłości
słuchaliśmy w Sopocie...
Czy w życiu odbiera pan miłość tak, jak pan o niej
pisze, czy też teksty są jakaś kreacją?
To zupełnie inna sprawa. Wszystko co robię musi być
jakąś kreacją. Nigdy nie byłem ani oficerem
śledczym, ani egzekutorem frazeologii stalinowskiej -
jak to jest w wymienionych przez pana utworach. Są to
zaszyfrowane komunikaty, z których każdy może
wybierać te znaczenia, które chce.
Była już mowa o tym, że jest pan silną
osobowością, ale wiadomo też, że wielki wpływ na
pana twórczość wywierają kobiety.
Kobiety wywierają na nas wszystkich silny wpływ.
Każdemu życzę takich kobiet, jakie wywierają (czy
wywierały) wpływ na mnie. Kobieta zawsze była
głównym tematem moich zainteresowań.
Małgorzatę Potocką porównywano z Yoko Ono...
To bardzo śmieszne. Ona tylko wspierała mnie w moich
decyzjach.
Gdyby na swojej drodze życia nie spotkał pan Potockiej,
to czy byłby pan w tej chwili w tym samym miejscu?
Tego nie mogę przewidzieć.
Proszę kilka stów o sobie prywatnie...
Myślę, że artysta w ogóle nie jest interesujący
prywatnie.
A ja myślę, że pan doskonale wie, iż jest inaczej.
Nikogo nie interesuje to, w jaki sposób kocham się, czy
biję swoje dziecko, co jadam na kolację, albo o której
wstaję, bo publiczne podawanie takich akcentów musi
być albo atrakcyjne, albo - w najlepszym razie -
przynajmniej niebanalne. Ale skoro pan chce, to panu
powiem. Mieszkam w wynajętym domu pod Warszawą z
Małgosią, jej córką Matyldą i naszą córką
Weroniką, która ma dziesięć miesięcy. Powoduje to
mnóstwo utrapień, w rozwiązywaniu których pomagają
nam przyjaciółki - byłe fanki byłej Republiki.
Rozkład dnia jest dyktowany głównie przez dziecko -
budzi się ono o ósmej rano. Potem Matylda idzie do
szkoły, zaczynają dzwonić telefony, my też zaczynamy
wydzwaniać. Potem jedziemy do Warszawy załatwiać
różne sprawy. Stałych pór obiadu nie ma, dlatego od
czasu do czasu robimy sobie przyjemność i w
"Szanghaju" jemy nasze firmowe danie czyli
schab rozmaitości w połączeniu z makaronem sojowym
rozmaitości w połączeniu z czerwonym winem. Czasem do
tego dochodzi kaczka po seczuańsku. Nie mam i nie
uznaję kapci jako takich.
Chciałbym zajrzeć do kieszeni muzykowi z
najściślejszej czołówki polskiego rocka...
Nic ciekawego w tej kieszeni pan nie zobaczy. Wszystko co
zarabiam, daje mi możliwość przeżycia "na
styk". Oczywiście wiadomo, że nie ma co mówić o
średniej pensy krajowej, bo w końcu wynajmuję dom w
okolicach Warszawy, za telefon (te moje narzędzie pracy)
muszę płacić ok. szesnastu tysięcy miesięcznie, a za
tankowanie - piętnaście tygodniowo. Jeśli uzmysłowimy
sobie, że w związku z inflacją każdy zachodni
instrument podrożał o około sto procent, to będzie
wiadomo, ile polski artysta może zarabiać.
Ile "skasował" pan za występ w Sopocie?
Za sam koncert ok. dwudziestu siedmiu tysięcy...
Jak pan widzi polski rock i swoje w nim miejsce?
Ciężko mi mówić na ten temat, ciężko mi się
uchronić od odpowiedzi, która może sugerować, że
jestem bufonem. Jedno, czego mi naprawdę brak, to
wyraźnej konkurencji. Nie mówię, że jestem
bezkonkurencyjny, tylko chciałbym, żeby konkurencja nie
polegała tylko na kilku nazwiskach i kilku nazwach,
żeby był to prawdziwy rynek. Wolałbym, by w każdej
chwili ktoś mi "nadeptywał na ogon" niż
sytuację, kiedy byłbym odprężony, zrelaksowany, pewny
swego.
Jeśli na zakończenie wywiadu dziennikarz zadaje
artyście pytanie o plany, to indagowany w wyniku
banalności pytania ma prawo spojrzeć na pytającego z
pobłażaniem. Jednak tym razem dana kwestia wydaje mi
się poważna - w końcu ponownie jest pan na naszym
rockowym szczycie, a więc pewien etap już wydaje się
zamknięty ...
Przygotowałem duże koncerty w kraju, które traktuję
jako ostatnią część kapitału zgromadzonego przez te
dwa lata. Zrobię też wszystko, by rozszerzyć pole
swego działania i doprowadzić do rzetelnej produkcji na
Zachodzie. By to osiągnąć muszę się tam udać na
kilka miesięcy, gdyż kwestii językowych nie da się
rozwiązać przy pomocy korepetytorów. Oprócz tego mam
pewne, plany dotyczące muzyki filmowej.
Trzymam kciuki.
|