STRONA GŁÓWNA BIOGRAFIA
DYSKOGRAFIA
TEKSTY
FOTOGRAFIE
WYWIADY
"Playboy"
<<<powrót
INFORMACJE
MULTIMEDIA
KSIĘGA
GOŚCI
CHAT
SONDA
KONTAKT
|
|
|
SZCZERA ROZMOWA Z
OBYWATELEM CIECHOWA O ROLI MEDIÓW W KARIERZE MUZYKA,
MODZIE NA LUDOWOŚĆ, RÓŻNICACH POMIĘDZY POETĄ I
TEKŚCIARZEM, PERYPETIACH RODZINNYCH,
A TAKŻE O TYM, DLACZEGO NIE UWAŻA SIĘ ZA WOKALISTĘ
Jest muzykiem
wszechstronnym, komponuje, aranżuje, pisze teksty,
śpiewa. Ostatnio ukrywa się pod pseudonimem Grzegorz z
Ciechowa, wcześniej znany jako Obywatel G.C. Światu
dał się poznać w 1981 roku, kiedy założył zespół
rockowy Republika. Muzyką zajmował się jeszcze na
studiach w Toruniu. Jego zespół "Symboliczna
Łapka Misia" grał głównie samby, bossanowy,
ogólnie - muzykę jazzową.
Republika
wystartowała ostro. Niemal natychmiast, na II Festiwalu
Nowej Fali okrzyknięto ją odkryciem roku. Debiutancki
album grupy "Nowe sytuacje", był właściwie w
całości dziełem Ciechowskiego. On bowiem był autorem
wszystkich tekstów i muzyki. Był zdecydowanym liderem
zespołu. O Republice mówi się, że jest jednym ze
sprawców polskiego boomu rockowego początku lat
osiemdziesiątych. Zespół osiągnął wtedy taką
popularność, że nawet powstawały apokryfy tekstów
ich piosenek. Cała młodzież śpiewała wtedy pierwszy
wylansowany przez radiową Trójkę kawałek Republiki,
"Kombinat", bawiła się przy
"Telefonach", "Psach Pawiowa" i wielu
innych przebojach. Teksty Ciechowskiego mówiły przede
wszystkim o miłości, samotności, bezsensie
rzeczywistości. Wtedy, na początku lat
osiemdziesiątych, wielu znajdywało w nich aluzje
polityczne.
Republika
była na
szczycie. Tymczasem w rok po wydaniu następnej płyty,
"Nieustanne tango", zespół się rozpadł.
Jako oficjalną przyczynę podawano względy ekonomiczne.
Jednak nie bez znaczenia był chyba fakt, że w tym samym
czasie nastąpił też nagły spadek popularności
zespołu. Na festiwalu w Jarocinie w 1984 roku (1985,
przyp. PM) doszło do palenia płyt Republiki, a zespól
został obsypany "pomidorowym gradem". Od 1986
roku Grzegorz Ciechowski, już jako Obywatel G.C., wydał
kilka piyt solowych, m.in.:"Obywatel G.C.",
"Tak, tak" i "Stan strachu".
Wyjeżdżał do USA, w 1990 dał świetny koncert w
Opolu. Po pięciu latach zdecydował się reaktywować
Republikę. Na płycie "1991" znalazły się
stare utwory w nowych aranżacjach. Rok później
okazało się, że solowa działalność Ciechowskiemu
odpowiada, gdyż znów nagrał płytę jako Obywatel G.C.
"Obywatel Świata" nie odniósł jednak
sukcesu. Może dlatego Republika nagrała następną
płytę - "Siódma pieczęć". Ciechowski
najbardziej ceni sobie ten właśnie krążek zespołu,
choć opinie krytyków i słuchaczy na jej temat były
wyjątkowo skrajne. Przed rokiem grupa nagrała jeszcze
jedną płytę - "Republika marzeń".
Ciechowski
jest autorem pięknego stwierdzenia, że "bez
komputerów nie ma życia na ziemi, lecz bez żywej
muzyki nie ma życia na płycie". Ostatnio
Ciechowski zaskoczył nas albumem "OjDADAna",
do nagrania którego wykorzystał ludowe przyśpiewki
poddane komputerowej obróbce.
Płyta
"OjDADAna" okazała się na tyle
kontrowersyjna, że wzbudziła gorącą dyskusję
muzyków, muzykologów i etnografów. Niektórzy z nich
odsądzali Grzegorza z Ciechowa od czci i wiary
twierdząc, że to, co zrobił, to zamach na dobro
kultury narodowej, profanacja i Bóg wie, co jeszcze.
Sam
pseudonim Grzegorz z Ciechowa to inicjatywa bardziej
producencka niż artystyczna. Autorem pomysłu jest Tomek
Kopeć z Pomatonu.
Ciechowski
napisał także muzykę do filmów fabularnych "Zero
życia" i "Obywatel świata" Rolanda
Rowińskiego oraz "Stan strachu" Janusza
Kijowskiego. Nie uciekł też od reklamy. Ostatnio
produkuje płyty innych wykonawców. Niegdyś lansowano
jego, teraz on postanowił pomóc młodszym. Pracował z
Kasią Kowalską i Justyną Sieczkowską. Jesienią 1996
roku współprodukował płytę Krzysztofa Antkowiaka.
Ciechowski zapowiada, że rok 1997 będzie 12 rokiem
Antkowiaka. Dziesięć lat wcześniej ten wykonawca
pojawił się na chwilę na polskiej estradzie jako
cudowny czternastolatek Krzyś. Doświadczenie
producenta, opiekuna artystycznego Ciechowski zdobył
podczas pracy nad pierwszą płytą Atrakcyjnego
Kazimierza pt. "Pierwsza miłość". Atrakcyjny
Kazimierz i Cyganie, wypromowani przez Ciechowskiego i
Małgorzatę Potocką, pojawili się kilka lat temu i
natychmiast zdobyli sobie wielu fanów. Byli zjawiskiem
oryginalnym i świeżym. Nie wiadomo dlaczego przepadli,
choć Ciechowski co nieco na ten temat wyjaśnia.
Prywatne
życie Ciechowskiego wciąż pozostaje zagadką, mimo że
kilka lat temu głośno było o jego burzliwym romansie z
aktorką Małgorzatą Potocką. Po kilku latach ten,
zdawałoby się, bajkowy związek dwojga nieposkromionych
artystów rozpadł się z hukiem.
Rozstali
się tak nagle, że Ciechowski zostawił w domu wszystkie
nagrania, cały sprzęt i więcej ich nie zobaczył. Prasa
zadziwiająco chętnie analizowała szczegóły całej
sprawy, często biorąc stronę Małgorzaty. Może
dlatego, że jej firma, M.M.Potocką Production, była
producentem płyt "drugiej" Republiki, a sama
Małgorzata Potocką miała duży wpływ na sceniczny
wizerunek Ciechowskiego. A może, jak sugeruje
Ciechowski, dlatego, że Potocką dużo i chętnie o tym
mówiła. Faktem jest, że on też stwiedził kiedyś w
wywiadzie: "jestem w komfortowy sytuacji, że ktoś
zasila mnie i zespół pieniędzmi".
Dziś
to już przeszłość. Ciechowski niewiele mówi o tamtym
czasie. Stworzył nową rodzinę. Związał się z
dziewczyną, którą poznał... we własnym domu. Ania
byia bowiem opiekunką córki Polockiej i Ciechowskiego -
Weroniki.
Oto pierwsze wrażenia naszej
wysłanniczki, Joanny Pogorzelskiej, którą Ciechowski
zaprosił do swojego domu w Fałemcy, na przedmieściu
Warszawy: "Ciechowski zaskakująco otwarcie mówi,
że sam nie mógłby zaśpiewać czyjegoś tekstu ze
względu na swoje "skromne możliwości
wokalne". Nie głos jest dla niego istotny, ale
przekaz myśli i emocji. Powiedział niegdyś, że nie
lubi piosenek "przezroczystych tekstowo, których
refren może zaśpiewać facet spod budki z piwem".
Dziś myśli inaczej. Uważa się za samotnika. Nie lubi
dawać autografów, bo uważa, że to głupie. Podczas
naszej rozmowy był ubrany na czarno, jakby chciał w ten
sposób przywołać atmosferę z początku działalności
Republiki, okresu "czarno-białej rewolucji
rockowej", jak często określa się tamten czas.
Zatopieni w przepastne brązowe fotele ze skóry
popijaliśmy kawę przygotowaną przez Anię. Telefon, o
dziwo, zadzwonił tylko raz. To Weronika zapowiadała
wizytę. Ciechowski, z pozoru chłodny, rozmawiał z nią
jak najczulszy ojciec. O sobie mówił szybko, nerwowo,
wystrzeliwując z siebie słowa. Robił wrażenie
człowieka czymś zaniepokojonego albo usiłującego
skryć nieśmiałość".
  
PLAYBOY: Powiedziałeś kiedyś,
że wywiady są zmorą każdego muzyka. Ale chyba nie
tylko do muzyków można to odnieść?
CIECHOWSKI: To w ogóle jest zmora dzisiejszych
czasów, bo, jak się okazuje, zrobienie czegokolwiek -
czy to jest napisanie książki, scenariusza, czy
nagranie płyty - jest dopiero początkiem wszystkiego.
Potem zaczyna się żmudna praca, która polega na
funkcjonowaniu w mediach. Bez tego nikt nie jest
zainteresowany tym, co zrobiłeś. Czasy kiedy było się
w czymś po prostu dobrym, minęły. Dziś poza tym,
czego dokonałeś, musisz mieć pomysł jak to
zaprezentować. Od tego zależy sukces.
PLAYBOY: Już w czasach Republiki mówiłeś, że
sukces zawdzięczacie pomocy mediów.
CIECHOWSKI: Tak, to prawda. Ale to były
przedziwne czasy. Atak mediów nie był wtedy jeszcze tak
silny i można było nawet wypromować zespół
funkcjonujący tylko na koncertach. Republika była
znana, zanim jeszcze trafiła do radia. Kiedy pojawiło
się nasze pierwsze nagranie radiowe - Kombinat - w
ciągu dwóch tygodni znalazło się na czele listy
przebojów "Trójki", jedynej wtedy
obowiązującej. Teraz jest taki tłok na rynku, że
wszyscy muszą się przekrzykiwać i im więcej
krzyczących na jeden temat, tym bardziej ich słychać.
Widocznie tak musi być. PLAYBOY: Czy można
w takim razie posunąć się dalej i powiedzieć, że
media mogą wylansować wszystko, nawet chłam?
CIECHOWSKI: Często spotykam się ze
stwierdzeniem, że media mogą każdego wylansować, ale
wydaje mi się, że jeśli chodzi o stworzenie gwiazdy,
która ma funkcjonować na firmamencie przez ileś lat,
tak daleko posunąć się nie da. Jeżeli projekt jest
obliczony na jeden sezon i ma przynieść szybki zysk, to
jasne, można coś takiego skonstruować. Można
wymyślić image artysty nawet nie zapraszając go
do studia, tylko ucząc go tańczyć i śpiewać do
playbacku. Takie produkty już funkcjonowały na rynku
muzycznym, może nie u nas, ale na świecie. Jednak tak
naprawdę rdzeniem pomysłu promocyjnego musi być
ziarnko prawdy i talentu, które w kimś się kryje. Ono
musi być pierwszej klasy, by mogło z niego wyrosnąć
coś wielkiego. Jeżeli natomiast płyta jest tylko
sztucznym fonograficznym produktem, nie obroni się po
dwóch, trzech latach.
PLAYBOY: Ostatnio zająłeś się także produkcją
muzyczną, opieką nad innymi talentami. Pracujesz
teraz z Krzysztofem Antkowiakiem.
CIECHOWSKI: Tak, to jest właściwie jego debiutancka
płyta. Co prawda jako czternastolatek trochę śpiewał
i okazał się prawdziwym fenomenem wykonawczym. Teraz po
raz pierwszy określa się jako kompozytor, jako ktoś,
kto wyraża własne emocje. Bardzo liczę na tę płytę,
bo zapowiada się rewelacyjnie. Na naszym rynku brakuje
takich właśnie postaci, tak świetnie wyposażonych,
zarówno w możliwości komponowania czy śpiewania, jak
i aparycyjnie. To jest przecież świetny chłopak,
niezły przystojniaczek.
PLAYBOY: Co nowego może wnieść?
CIECHOWSKI: Myślę, że może wypełnić pewną
lukę na naszym rynku muzycznym. Brakuje nam bowiem
muzyki środka, ale takiej, która może być
przeznaczona nie tylko do szerokiego odbioru, ale też
dla ludzi, którzy szukają w muzyce inteligentnego
przekazu.
PLAYBOY: Mam wrażenie, że może być odebrany jako
Edyta Górniak w męskim wcieleniu.
CIECHOWSKI: Chyba nie. Krzysiek tworzy własną
kategorię, która wkrótce będzie czytelna. Nie da się
go porównać do nikogo. Tak samo jak nową kategorią,
według mnie, była płyta Justyny Steczkowskiej, którą
też produkowałem.
PLAYBOY: Dlaczego zdecydowałeś się stanąć po
drugiej stronie barykady, to znaczy zacząłeś pomagać
innym wykonawcom jako producent?
CIECHOWSKI: Przyczyn jest kilka. Przede wszystkim
to swoista transfuzja nowych pomysłów, świeżej krwi,
jak to określam. Jest to nawet pewien rodzaj wampiryzmu.
Wydaje mi się, że moją podstawową zasadą jest
czerpanie niezakłóconej przyjemności z tego co robię,
a jednocześnie poddawanie się pasji. Jeżeli, na
przykład, wydaję kolejną swoją płytę i czuję się
zmęczony funkcjonowaniem jako Obywatel G.C. czy jako
Republikanin, a jest szansa na bezkarne wejście, żeby
nie powiedzieć: wtargnięcie w czyjś artystyczny świat
- a właściwie wspólne konstruowanie tego nowego
świata z kimś młodym, komu można pomóc, to traktuję
jego płytę w pewnym sensie jako płytę autorską.
Oczywiście, moja część pracy jest tu ściśle
określona. Absolutnie nie mogę spowodować, aby moja
obecność w studiu okazała się słyszalna. Nie
chciałbym, żeby na przykład mówiono: "O, tu
słychać Republikę, a tu Obywatela". Przeciwnie,
chciałbym, żeby ci ludzie sami siebie określali. Moja
rola polega nie tylko na tym, by pokazać im pewne
skróty myślowe, ale również, żeby dbać o ich
wyrazistą autodefinicję. Żeby oni potrafili
sprecyzować swój styl i konsekwentnie go tworzyć.
PLAYBOY: Ryzykujesz własne pieniądze?
CIECHOWSKI: Nie,
jest to produkcja czysto muzyczna. Finansowo nie mam na
nią żadnego wpływu. Jestem wolnym strzelcem
wynajmowanym przez firmy fonograficzne, które - biorąc
mnie do studia przy powstawaniu takiego produktu - chcą
mieć pewność, że nie będzie to czas stracony. Bo w
przypadku debiutantów często bywa, że pierwszy
materiał nagrywa się dwa albo i trzy razy. Osoba taka
jak ja jest albo dobierana przez wydawcę płyty, albo -
jak teraz w przypadku Krzyśka - dogadujemy się między
sobą, a potem szukamy wydawcy.
PLAYBOY: Mówi się, że masz nosa do młodych
talentów. Ale co się dzieje z Atrakcyjnym Kazimierzem?
Czy w jego przypadku nos nie zawiódł?
CIECHOWSKI: Ta sytuacja jest o wiele bardziej
skomplikowana. Często bywa, że młodzi ludzie, którzy
wchodzą na pewne obroty, bardzo szybko zapominają, jak
to się stało. Uformowanie wizerunku Kazimierza
wymagało dużo pracy - zresztą nie tylko mojej, ale i
Małgorzaty Potockiej. Potem spotkał nas potworny
zawód. Płyta, na którą mieliśmy opcję, została za
naszymi plecami sprzedana innej firmie. Zostaliśmy w
niewyszukany sposób wyrolowani. Tu nie tyle zawiódł
mnie nos w sensie zawodowym, ile czysto ludzkim. W
momencie, kiedy całą tę zabawę wypuściłem z
rąk, wszystko zaczęło się rozłazić. Nie czuję się
winny, że zjawisko - Atrakcyjny Kazimierz - nie
obroniło się. Byłem jego orędownikiem, dopóki
miałem na nie jakikolwiek wpływ.
PLAYBOY: Czy podtrzymujesz tezę, że mężczyźni
mają dwie motywacje twórczości: ambicja i kobiety?
CIECHOWSKI:Tak. I chyba nie odkrywam tu Ameryki.
Wydaje mi się, że bez tych dwóch elementów nic by nie
powstawało. Aczkolwiek można być bardziej hetero- lub
homoseksualnym w tych adresach, jeżeli chodzi o
twórczość. Ja jestem zdecydowanie heteroseksualny,
dlatego mówię o kobietach. Ale uważam, że w ogóle
zdobywanie kolejnych ludzi tym, co się robi, jest
podstawą wszelkiej działalności. Wszystko, co wydajemy
na płytach, co piszemy, jest w nas. My tylko w ten
sposób pokazujemy swój wizerunek i - tak jak na
plakacie - wychodzimy do wszystkich i mówimy: "O,
tacy jesteśmy, takimi chcemy, abyście nas
widzieli." Jest to rodzaj deklaracji zewnętrznej. Z
pewnością rządzą tym ambicja i chęć zdobywania
innych ludzi.
PLAYBOY: A jak to się ma do wewnętrznej potrzeby
artysty?
CIECHOWSKI:No, jedno wynika z drugiego. Wydaje mi
się, że wewnętrzna potrzeba jest właśnie powodowana
ambicją.
PLAYBOY: U ciebie wszystko zaczęło się od
poezji, to znaczy poprzez poezję zacząłeś wyrażać
siebie. Powiedziałeś kiedyś: "Apollinaire jest
kosmosem poezji. Jest moją fascynacją i
przekleństwem." Rozumiem fascynację, ale dlaczego
przekleństwo?
CIECHOWSKI: Apollinaire powiedział parę takich
fraz, które nie dawały mi spokoju. Często jest tak,
że słyszymy od kogoś świetny, naprawdę zmyślny
dowcip, po jakimś czasie zapominamy już od kogo go
usłyszeliśmy i w końcu nawet tej osobie chcemy go
opowiedzieć jako swój. Fromm nazywał to ucieczką od
wolności. Przebywając w towarzystwie pięknych fraz
poetyckich, też chcielibyśmy przywłaszczyć je sobie,
zawładnąć nimi. Nieraz łapałem się na tym, że
kiedy popełniałem te swoje wierszyki, to gdzieś z
zaświatów odzywał mi się Apollinaire. Potem popadłem
w taką paranoje, że już nie wiedziałem, czy mówię
swoim językiem. To był okres mojej bardzo głębokiej
fascynacji Apollinairem. Musiałem nawet zarzucić
pisanie, żeby nie bełkotać "apolineryzmami".
Na tym polegało to przekleństwo. Wydaje mi się, że
Apollinaire to tak silny sygnał poetycki, że, aby się
od niego wyzwolić, musiałem na pewien czas przestać go
czytać. Podobnie jest z muzyką, która potrafi tak
pochłaniać i fascynować, że na początku jesteśmy
pod jej urokiem, ale potem musimy się od niej odsunąć,
by móc formułować siebie.
PLAYBOY: Żeby nie popaść w epigonizm?
CIECHOWSKI: Właśnie. Nieraz można stosować
różne uniki, ale równocześnie naśladować kogoś;
nie być czytelnym w takim epigonizmie, a równocześnie
go popełniać. Wszelkie fascynacje - czy to poezją, czy
muzyką - są z jednej strony bardzo potrzebne i nas
karmią, a z drugiej bywają niebezpieczne.
PLAYBOY: Piszesz teraz mniej niż kiedyś?
CIECHOWSKI:Wydaje mi się, że musi we mnie istnieć
jakaś substancja, która zamienia się w słowa. Tej
substancji moja ambicja, moja jaźń wydziela zawsze tyle
samo, a więc, jeżeli piszę teksty albo spełniam się
literacko na czyimś projekcie płytowym, to
jednocześnie zabiera mi to tę substancję, która jest
tworzywem dla wierszy. Teksty wypierają wiersze.
Natomiast kiedy mam przestój w pisaniu tekstów,
pojawiają się wiersze. Jest to taka stała dostawa
substancji poezjotwórczej.
PLAYBOY: Inaczej wykorzystujesz energię, tak?
CIECHOWSKI:Właśnie tak.
PLAYBOY: Powiedziałeś: "teksty wypierają
wiersze". Można mówić o podziale na teksty i
poezję?
CIECHOWSKI: Nie. Wydaje mi się, że traktuje teksty
(mimo że są one ze swej natury formą użytkową) tak
samo poważnie jak wypowiedź uwolnioną od tej funkcji.
Uważam, że biorą się z tej samej substancji we mnie,
o której wcześniej mówiłem. Właśnie ukazał się
mój pierwszy tomik poezji. Nareszcie. Jeśli chodzi o
wiersze, w moim życiu zaczyna się nowy rozdział. Wiem
teraz, że mogę już spokojnie magazynować w sobie
kolejne rzeczy, które może za ileś lat wydam.
PLAYBOY: Nie wszyscy traktują teksty piosenek tak
samo jak ty. Na przykład Andrzej Mogielnicki - autor
tekstów - uważa, że trudniej jest napisać tekst niż
wiersz. Poezji zarzuca brak dyscypliny warsztatowej i
intelektualnej.
CIECHOWSKI:Umówmy się, że my, tekściarze - że
zrównam się w kategorii z wieloma ludźmi, którzy
piszą teksty - w pewnym sensie nosimy piętno kompleksu
wobec poezji, która jest w stanie funkcjonować
samodzielnie, inaczej niż tekst piosenki, który wymaga
muzyki. Piosenka to utwór łączny - tak to się nawet
określa w ZAiKS-ie. Jakiejś tam nóżki widocznie
tekstowi brakuje, jeżeli nie jest w stanie funkcjonować
bez muzyki. Natomiast wiersze żyją same i potrafią
przetrwać nawet w bardzo sobie wrogim otoczeniu.
PLAYBOY: Poza tym, wiersz można napisać, a tekst -
trzeba...
CIECHOWSKI: Tak,
i nieraz ma się na to dokładny termin, więc
wykrzesanie czegoś z siebie graniczy czasem z rodzajem
szaleństwa. Ze mną jest tak, że im bliższy jest
termin studia, tym staję się bardziej płodny. To jest
naturalne. Natomiast wiersze czekają wiernie na swoją
formę, tak długo, aż ta forma zostanie ściśle
określona. Dopiero wtedy się rodzą. Nieraz bardzo
długo przebywają w swoim jaju, okres wylęgania jest
trudny do przewidzenia. Pod tym względem jednak o wiele
bardziej cenię wiersze niż teksty. Za tę ich
niezależność.
PLAYBOY: Jednak obieg wiersza w świadomości
odbiorców jest nieporównywalny do popularności
tekstów.
CIECHOWSKI:Owszem, ale czasem piszemy wiersze po
prostu po to, by pokazać je kilku przyjaciołom.
Nakłady tomików są tak nikczemne, że w dalszym ciągu
można je traktować jak bardzo prywatną wypowiedź
skierowaną do tych, którzy, kiedy je kupują, w pewnym
sensie stają się naszymi przyjaciółmi, bo poznają
nasze myśli.
PLAYBOY: Powiedziałeś, że estrada jest tylko
środkiem, a nie celem. W takim razie co jest celem
twojej obecności na estradzie?
CIECHOWSKI: Zawsze powtarzałem, szczególnie w
pierwszych wywiadach z czasów Republiki, kiedy byliśmy
bardzo popularni, że nie samo bycie na estradzie jest
dla nas ważne. Ten rodzaj przekazu był i jest dla mnie
rodzajem medium. Zawsze uważałem, że najważniejsza
jest wypowiedź i atmosfera, która jej towarzyszy.
Teksty były i są dla mnie najistotniejsze. Przyznam
szczerze, że po piętnastu latach w branży wciąż
uważam, że wtedy się nie myliłem i coraz bardziej
zależy mi na tym, żeby to był rodzaj wypowiedzi, żeby
tak to było postrzegane. Nie chcę funkcjonować na
estradzie jako ktoś, kto po prostu rna zająć drugiemu
człowiekowi czas przez półtorej czy dwie godziny
koncertu.
PLAYBOY: Najpierw istnieje muzyka, a dopiero
później powstaje tekst?
CIECHOWSKI: Zazwyczaj tak. jeżeli już istnieje
muzyka i zawarte w niej intencje emocjonalne,
interpretacyjne, wtedy dopiero może powstać tekst.
Słowa odkrywają coś, co już istnieje w tej muzyce.
Często nagrywa się tak zwane "rybki", nieraz
mówi się na to "suahili",
"norweski" albo "pseurloangielski".
Chodzi o to, żeby sylabotonicznie określić tekst.
Dopiero na końcu, kiedy jest określona aranżacja i
energia, która płynie z tekstu, emocja, można zacząć
właściwą pracę nad słowem. Wbrew pozorom muzyka jest
o wiele mniej plastyczna niż słowa, to znaczy rządzi
się określonymi prawami, frazy śpiewane muszą być
naturalne, naturalnie układać się w melodie.
PLAYBOY: Nie lubisz piosenek o prostych,
klarownych tekstach?
CIECHOWSKI:Ależ lubię. Na jedną z ostatnich
płyt napisałem słowa, które składają się z dwóch
pytań i dwóch odpowiedzi: "Zapytaj mnie, czy cię
kocham. Kocham cię. Zapytaj mnie, czy cię pragnę.
Pragnę cię." To cały tekst. Dobrze jest, kiedy
melodia i słowa są łatwe do zanucenia.
PLAYBOY: Ale kiedyś stwierdziłeś, że nie
lubisz piosenek, których refren może powtórzyć facet
spod budki z piwem. CIECHOWSKI:Widocznie było to
powiedziane w określonym kontekście. Jeżeli taki facet
powtarza refren, to w porządku. Zmieniłem zdanie.
PLAYBOY: Dalej twierdzisz, że twoje możliwości
wokalne są dość wątłe i dlatego kryjesz się za
całą tą oprawą, za aranżacją?
CIECHOWSKI:Myślę, że to nie jest mój problem.
Moje główne zmartwienie to to, o czym śpiewam i w jaki
sposób. Nie jestem wokalistą i nigdy nie miałem takich
ambicji. Formułuję wypowiedzi, które nie tyle
usprawiedliwiają sam fakt, że nagrywam, ale których
nikt nie jest w stanie wypowiedzieć w laki sam sposób
jak ja. Nawet, gdyby przyczłapał do mnie diabeł i
chciał dać mi świetny głos w zamian za coś, choćby
to było bardzo niewiele, i tak nie chciałbym się
zamienić.
PLAYBOY: No właśnie, diabeł. Dlaczego podczas
pracy nad płytą OjDADAna czułeś potrzebę
odszukania kogoś, kto opowie historie o diable?
CIECHOWSKI:Ponieważ takie historie opowiadał
mój dziadek. Robert Omerlik. Są to historie z
najbardziej odległych rubieży mojej pamięci. Myślę,
że w tradycjach ludowych nie tylko śpiewanie, ale też
właśnie gawędy miały swoje ważne miejsce.
Gawędziarze pełnili funkcje naszych telewizorów.
Ludzie zbierali się u kogoś, kto świetnie opowiadał i
słuchali. Takim gawędziarzem z całą pewnością był
mój dziadek. Był to zresztą muzyk pełną gębą, jak
i reszta rodziny. Dziadek grał nawet w orkiestrze
cesarskiej. Opowieść o diable to był jeden z
głównych motywów tych jego gawęd. Pamiętam
dokładnie jego głos. Miałem wtedy trzy lata. Teraz,
grzebiąc w archiwach muzyki ludowej, szukałem atmosfery
podobnej do tej z domu dziadka. Poprosiłem jednego z
etnografów z Centrum Muzyki Ludowej przy Polskim Radiu,
by odnalazł mi kilka takich opowieści. Potem była
żmudna robota - krajanie, przymierzanie, rozcinanie
utworów na węzły frazowe i takie składanie tych
opowieści, by mogły one funkcjonować w inny sposób, w
sposób, powiedziałbym, uzbrojony. Uzbrajałem te
piosenki w możliwość funkcjonowania w normalnych
mediach. Trudno sobie bowiem wyobrazić, że na przykład
w jakimkolwiek radiu komercyjnym ktoś poświęci dwie
czy trzy minuty na przyśpiewki ludowe. Dzięki temu
uzbrojeniu te piosenki są tam teraz grane. Z drugiej
strony, nie chciałbym mienić się kimś, kto odczuwa
jakąś misję, kto koniecznie chciał pokazać, że
polskiej muzyki ludowej można słuchać w radiu. Moim
podstawowym dążeniem było wziąć coś z tych rzeczy
dla siebie. Chciałem zobaczyć, jak treści ludowe
wpłyną na moją muzykę. Chciałem to też pokazać
paru moim przyjaciołom. W tej chwili takie działania
są bardziej powszechne, stało się to modne, ogarnęło
rynek, teraz już inaczej się o tym mówi. Mając na
uwadze fakt, że wielu etnografów stawia mi zarzuty, że
robię takie dziwne przemieszania, że nawet pojawiają
się głosy, iż traktuję muzykę ludową po
peerelowsku, chciałbym tym ludziom odpowiedzieć, że
rozumiem ich filozofię. To taka trochę filozofia smoka.
Smok to stworzenie, które zbiera skarby, ma ich
nieprzebraną ilość i głównym jego zajęciem jest
leżenie, pilnowanie tych skarbów i zabranianie
komukolwiek korzystania z nich. Myślę, że trzeba
postawić pytanie, do kogo tak naprawdę należy nasza
muzyka ludowa. Jeżeli stwierdzimy, że tylko
etnografowie mają do niej prawo, to wledy rzeczywiście
oni będą mieli rację. A jeżeli nie, to uważam, że
to są nasze korzenie i jeśli mamy ochotę do nich
wrócić, nawet w sposób niefachowy, to dlaczego nie.
PLAYBOY: Etnografowie bronią skansenu?
CIECHOWSKI: Albo tworzą coś, co sami
nazywają "cepeliadą", albo budują skansen i
ściśle określają dni i godziny jego odwiedzin, a tak
naprawdę to sami się w nim zamykają i nie wiadomo, co
robią po nocach. Myślę, że tym nie trzeba się
przejmować. Można to też porównać do zachowania
klucznika, który przejmuje władzę nad całym zamkiem.
Wydaje mi się, że klucznik jest po to, by otwierać nam
drzwi, a nie zabraniać dostępu do pokoi, które są
naszą wspólną własnością.
PLAYBOY: Co odpowiesz Janowi Pospieszalskiemu na
zarzuty, że to prymitywna, mechanicznie zestawiona
muzyka?
CIECHOWSKI: Gdybym chciał sam narobić
trochę zamieszania wokół swojej płyty i, na
przykład, napisać artykuł polemiczny, to lepszego bym
nie wykombinował. Mogę tylko Jankowi podziękować za
to, że tak emocjonalnie traktuje całą sprawę; choć z
drugiej strony nie chciałbym być w jego sytuacji. Nigdy
bym się publicznie nie wypowiadał na temat kolegi z
branży, i to świadomie w złej intencji. Często mam
wiele złego do powiedzenia na temat różnych płyt, ale
nigdy nie mówię tego publicznie, bo uważam, że to nie
fair. Ponadto, nie widzę powodu, by przed nagraniem
kolejnej płyty, czy to ludowej, religijnej czy
jakiejkolwiek innej, pisać listy do kolegów z branży z
prośbą o pozwolenie.
PLAYBOY: Czy można mówić o modzie na
etniczność w rocku? Czy świadomie wpisałeś się w
ten trend?
CIECHOWSKI:Na pewno tak, bo trudno odciąć się
od tych rzeczy. Ten trend funkcjonuje od wielu lat.
Przyczyny jego upowszechnienia widzę w dwóch sprawach.
Po pierwsze, muzyka komercyjna, która funkcjonuje
głównie w mediach, zwróciła się ku źródłom,
które z całą pewnością nie powstawały w celach
komercyjnych - te wszystkie etniczne, źródłowe
nagrania są bardzo czytelne w swej czystości, w
intencjach ich autorów. Zazwyczaj są bardzo złe
technicznie, bo nie były nagrywane w celu ich wydawania,
były tylko kolekcjonowane przez etnografów. To sprawia,
że są jak zdrowa, źródlana woda. Są niczym nie
zakłócone i nic dziwnego, że wszyscy teraz po nie
sięgają. Po drugie - możliwości technologiczne. W
latach dziewięćdziesiątych pojawiły się programy
komputerowe, dzięki którym te wszystkie muzyczne
eksperymenty stały się możliwe.
PLAYBOY: Właściwie sto lat temu
artyści młodopolscy też sięgali do kultury ludowej...
CIECHOWSKI:asne, że tak, i też spotykali się z
zarzutami o chłopomanię, albo o traktowanie maluczkich
z góry. Koło się zamyka. Pewnie
wielokrotnie jeszcze będziemy mieli do czynienia z tego
rodzaju próbami. Najważniejszym moim argumentem
przeciwko tym wszystkim zarzutom jest to, że ja tych
taśm nie zjadam, nie pożeram, kiedy z nich korzystam. Z
całą pewnością ktoś, kto chce dotrzeć do
oryginałów, może to zrobić. Właściwie, to zgapiłem
się trochę, bo mogłem wydać na płycie OjDADAna bibliografie,
czyli oryginalne utwory, z których korzystałem. Byłoby
bardzo ciekawe, gdyby, powiedzmy, po dziesięciu moich
nagraniach umieścić ileś tam oryginalnych kawałków.
Byłoby ich na pewno więcej niż moich, bo na przykład
w jednej mojej piosence chór jest z jednego źródła a
linia melodyczny z drugiego. Takie nagrania pokazywałyby
moją drogę dochodzenia do ostatecznych rezultatów.
Wyniki, które są na płycie, mogłyby być tym bardziej
zaskakujące dla wielu osób.
PLAYBOY: A więc nie ma mowy o wyrzutach
sumienia, o deformacjach, pozbawianiu oryginałów
wartości.
CIECHOWSKI:W zdecydowanej większości przypadków
zachowałem pozycję wręcz wycofaną. Większość
materiałów to po prostu pieśni przełożone w
nowoczesną aranżację. Nie posuwałem się tam do
żadnych wielkich zmian. Jeżeli trzeba było, na
przykład, zmienić frazę tak, by zestroiła się z
podkładem, bo w pewnym miejscu śpiewaczka zaśpiewała
o pół tonu wyżej, a w innym o ton niżej i to nie
dlatego, że tak chciała, tylko dlatego, że śpiewała a
capella i tak jej wyszło, to takie rzeczy robiłem,
ale starałem się nie zapędzać za daleko, żeby mój
zabieg był czytelny. W końcu takie rzeczy robi się
często podczas nagrywania "normalnych" płyt.
Jeżeli wokalista pomyli się tu i ówdzie, albo robi
błąd intonacyjny, to cała taką frazę wrzuca się do
komputera i poprawia. To jest moja normalna praca
producenta. Zatem efekty końcowe są często rezultatem
pewnych poprawek, o których niki nie wie. Natomiast w
przypadku OjDADAna każdy wie, że
wykorzystywałem stare nagrania, więc musiały najpierw
trafić do komputera, bo zza grobu nikt takich pieśni
nie mógł zaśpiewać, to jest jasne. Co ważne,
podkreślam, że starałem się nie zakłócić
podstawowych emocji, które były tam zawarte. W
większości przypadków na pewno nikt nie ma co do tego
wątpliwości. Piejo kury, piejo to taki
najbardziej, powiedzmy, rozbuchany kawałek, najbardziej
taneczny, ale w końcu jest to fragment przyśpiewek
weselnych, przyśpiewek, które z całą pewnością
pełniły funkcję taneczną. Nie można mówić, że
była to na przykład pieśń żałobna, a ja zrobiłem z
niej potańcówkę.
PLAYBOY: Co znaczy termin
"samplowanie" czyli "próbkowanie"?
ClECHOWSKI: Termin ten pojawia się w muzyce coraz
częściej dlatego, że w pewnym stopniu zahacza o prawa
autorskie. Właściwie cały rap polega na próbkowaniu.
Stąd pretensje do raperów, że oni w zasadzie nic
innego nie robią, tylko kradną fragmenty czyichś
starych utworów i dośpiewują do tego swoje frazy.
Zresztą oni wcale się z tym nie kryją. Próbkowanie to
jest rodzaj zmiany nośnika. Polega to na tym, że jakiś
dźwięk, na przykład głos, który znajdował się na
taśmie analogowej, przenosimy w sferę zer i jedynek do
samplera, to jest rodzaju muzycznego komputera i
poddajemy go różnym formom edycji, na przykład
przestrajamy, wydłużamy lub kompresujemy frazy. Zdaję
sobie sprawę, że są to skomplikowane technologiczne
wywody. Te zabiegi mogą powodować, że wiele
dźwięków, które ukazują się na płytach lub innych
nośnikach, może trafiać w różne dziwne konteksty.
Dlatego na świecie powstaje całe nowe prawo związane z
próbkowaniem. Często przecież spotykamy się z
fragmentami utworów, które powstały ileś lat temu i
są bardzo charakterystyczne, a teraz młodzi artyści
czerpią z nich korzyści. Po spróbkowaniu dopisują
parę fraz i wydają jako własne dzieła. Jeszcze kilka
lat temu słowa "sampler",
"próbkowanie" były dosyć tajemnicze, ale
dziś już wszyscy, którzy z nich korzystają, wiedzą o
co chodzi. Wydaje się dziś mnóstwo, naprawdę mnóstwo
płyt, całe fonoteki z różnymi barwami, brzmieniami.
Kupując taką płylę ma się wolne prawo do korzystania
z jej zawartości - barw, brzmień, gotowych sekwencji.
Niektórzy muzycy nawet zajęli się produkcją płyt
przeznaczonych do samplowania. To bardzo brzydkie
określenie, taki angielski chwast, ale w końcu krąg
ludzi używających go jest niewielki. Kiedy się
pracuje, mówi się na przykład: "Nie przerywaj mi,
bo właśnie sejwuję". Nic na to nie można
poradzić. Chodzi tu przede wszystkim o tempo pracy, a
więc o skuteczność.
PLAYBOY: Do płyty OjDADAna idealnie pasuje
Jan Jakub Kolski. Jesteś zafascynowany jego kinem?
ClECHOWSKI: Może to zabrzmieć jako
uprzejmość wobec Jana Jakuba Kolskiego, ale ja od dawna
uważam go za czołowego polskiego artystę kina. Nie
tylko za reżysera, ale człowieka, który formułuje
swoją dziwną metafizykę baśni. Metafizykę, którą
śledzę od wielu lat. Tak jak Marquez tworzył w swoich
książkach cały metafizyczny świat, tak dla mnie kino
Kolskiego to nie tylko opowieści o wsi. To
przypowieść, która funkcjonuje poza pojęciami
wiejskości, to nieprzerwana opowieść o życiu. Kolski
w specyficzny sposób fabularyzuje znaczenia i tak się
akurat składa, że akcje swoich opowieści umieszcza na
wsi. To, że Janek zgodził się na współpracę przy
tym projekcie, było spełnieniem mojego wielkiego
marzenia, a jednocześnie wybawieniem z trudnej sytuacji.
Nie wyobrażam sobie, żeby klipy do tych utworów miały
powstawać w jakimś obcym środowisku. Za naturalne dla
tej płyty uważam to, które Janek tworzy w swoich
filmach. Kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy i
wysłałem rnu taśmy, już po kilku dniach miałem dwa
wspaniale opisane fragmenty filmu, który właśnie
powstaje. Będą cztery osobne wideoklipy połączone w
jeden film. Sposób, w jaki Janek zobrazował myśli
zawarte w scenariuszu, bardzo mi odpowiadał. Na planie
potwierdziło się, że świetnie trafiłem. Cudowny był
sposób, w jaki Janek pracował z ludźmi, jak naturalnie
oni traktowali siebie w tych pomysłach, jak naturalnie
przyjmowali te muzykę, która tam była wszechobecna. To
mnie ostatecznie uspokoiło. Kręciliśmy w Głuchowie
pod Łodzią. Grały między innymi członkinie zespołu
ludowego. Ci ludzie traktowali moje nagrania tak, jakby w
ogóle nie dostrzegali zmian, które podobno są tak
karygodne. To, że Jan Jakub Kolski zajął się tą
produkcją, że wymyślił opowieści, które gdzieś tam
drzemią w tych piosenkach i aranżacjach, też było
naturalne. Uważam, że nastąpiło świetne połączenie
dwóch projektów. Dzięki temu, że powstały klipy,
płyta jest przyjmowana z taką intencją, jakiej sobie
życzyłem. W pewnym sensie Kolski daje mojej płycie
cząstkę siebie, nadaje jej dodatkowy wymiar.
PLAYBOY: Czy po muzyce można określić charakter
osoby, która te muzykę tworzy?
ClECHOWSKI: Myślę, że tak. Na
przykład istnieje muzyka, której funkcją ma być
straszenie. Tak określam wyczyny niektórych zespołów
rockowych, na przykład death metalowych, które poprzez
swoją muzykę wytwarzają swoisty świat grozy. Dla mnie
są to opowieści bajkowe dla chłopców, powiedzmy,
dwunastoletnich, bo tylko oni mogą w to uwierzyć. Tych
dużych chłopców, którzy to opowiadają, traktuję w
trochę innych kategoriach. Jeżeli ktoś tworzy takie
bajki szermując przy tym różnymi satanistycznymi
pojęciami, to ja uważam go za człowieka
nieodpowiedzialnego. Sama muzyka może nie, ale
połączenie muzyki i przekazu słownego dużo nam
opowiada o tych, od których przekaz pochodzi.
Oczywiście, jest to rodzaj kreacji. Ale daje nam opis
możliwości kreacyjnych tych ludzi, ich poczucia
estetyki. Dowiadujemy się, czy są to ludzie
uporządkowani, czy ich zachowaniami rządzą jakieś
kompleksy, a jeśli tak, to jakie. Chyba nie
powiedziałem na ten temat nic nowego. Dla mnie to jest
oczywiste.
PLAYBOY: Czyli gdyby ktoś chciał ocenić ciebie
po OjDADAna, to co mógłby sobie pomyśleć? Że
Ciechowski bawi się muzyką?
ClECHOWSKI: Od samego początku mojej
pracy nad tą płytą reakcje były różne. Niektórzy
wchodzili do studia i mówili: "Ciechowski
zwariował". Nie twierdze, że w związku z tym, iż
zająłem się muzyką ludową, mój świat całkowicie
się zmienił. Muzyka ludowa jesl nową treścią,
którą wypełniłem swoje naczynia. Kilka lat ternu
miałem pomysł na nagranie serii płyt, która byłaby
biblioteką polskich dźwięków z różnych miejsc.
Nagrywałem na przykład żabowisko, czyli żabie gody w
Męćmierzu koło Kazimierza nad Wisłą. Z moim
managerem Jurkiem Tolakiem nagrywaliśmy też bagna
biebrzańskie. Ten muzyczno-dźwiękowy krajobraz
zmieniał się z minuty na minutę. Nagrywaliśmy
godzinne segmenty po to, by na każdej z płyt znalazła
się godzina tego, a nie innego miejsca, bez żadnych
zmian, taki uchwycony fragment słyszalnej
rzeczywistości. Byliśmy już bardzo zaawansowani, ale
niestety, nagle moje losy potoczyły się inaczej i
musiałem z tego przedsięwzięcia zrezygnować.
Nagrywaliśmy też redyk. Poszliśmy na halę w górach,
gdzie byli bacowie i owce ze wspaniałymi dzwonkami.
Bacowie przepędzili te owce dwa kilometry w górę hali
i z powrotem, a my nagrywaliśmy wszystkie towarzyszące
temu odgłosy. Były to wspaniale dźwiękowe przygody,
do których, być może, kiedyś wrócę. Tamte taśmy
przepadły razem ze zmianą mojego, powiedzmy, wcielenia.
Czekam na następny silny impuls, by do tego pomysłu
wrócić.
PLAYBOY:
Gdybyś miał dokończyć zdanie: "Małgorzata
Potocka..."
CIECHOWSKI: To już zamknięty rozdział.
Oczywiście na tyle, na ile jest to możliwe. Swoją
drobną stopkę miedzy drzwi wkłada jeszeze jedna osoba
zamieszana przez nas w to wszystko - nasza córka
Weronika. Dlatego te drzwi nigdy nie będą zamknięte do
końca. Możemy tylko zakończyć relacje między nami
dwojgiem. Dlatego, gdybym miał dokończyć takie zdanie,
powiedziałbym: "Małgorzata Potocka jest matką
mojego dziecka". Właśnie dlatego nie może być
odpowiedzi na te wszystkie ataki prasy, które na mnie
spadły, że - patrz zdanie wyżej. Dziś już mogę, a
nawet musze mówić o tym bez emocji. W końcu nie są to
informacje tylko dla naszych uszu. Najważniejsze jest
dla mnie to, by nie przekraczać pewnej granicy. Muszę o
tym mówić chłodno. Od naszego rozstania minęło już
dwa i pół roku i chyba oboje możemy dziś spojrzeć na
to trochę inaczej.
PLAYBOY: Stworzyłeś nową rodzinę,
wszystko wygląda pogodnie i szczęśliwie.
C1ECHOWSKI: Tak, ale naprawdę rodzina
jest w komplecie wtedy, kiedy jest z nami Wera. Właśnie
dziś do nas dotrze. Jest też Helenka, która ma prawie
dwa lata, i dziewięciomiesięczny Bruno. Oczywiście
jest Ania, która nad tym towarzystwem panuje. Pomaga nam
też na szczęście siostra Ani, bo przy tak małej
różnicy wieku między dziećmi ilość zajęć jest
nieprawdopodobna. Jest i Orka, która z dnia na dzień
jest coraz większa. Wkrótce będzie normalną,
zrównoważoną suką i leż będzie pilnować dzieci.
PLAYBOY: Pierwiastek męski jest w waszej rodzinie
w mniejszości...
CIECHOWSKI: Do tej pory zawsze byłem
jedynym facetem w rodzinie, ale od kiedy jest Bruno,
sprawy się zmieniły. Właściwie nie bardzo wiem, jak
sobie z tym faktem poradzić. Nic mam żadnego
doświadczenia z chłopakami. On rośnie i z czasem
będzie wymagał coraz większego mojego udziału w jego
wychowaniu. Będę się musiał wszystkiego uczyć na
nowo, bo przecież inaczej postępuje się z chłopakami
niż z dziewczynkami, inne bajki się im opowiada,
inaczej się z nimi bawi. Będę musiał sobie
przypomnieć swoje zabawy z dzieciństwa. A były bardzo
niebezpieczne, wiec nie będę mógł ich przekazywać
synowi. Na przykład cotygodniowe wyprawy do Indii w
stroju indiańskim - tak jak Krzysztof Kolumb myślałem,
że Indianie są w Indiach - czy wsiadanie do pociągu i
uciekanie matce - to nie są zajęcia, do których
chciałbym go zachęcać. Te moje podróże nigdy nie
dochodziły do skutku, bo sokiści odprowadzali mnie do
domu. Przed nami jeszcze wiele problemów, ale myślę,
że na tym właśnie polega rodzina. Rodzina to jest taki
dynamiczny twór, w którym jesteśmy zanurzeni. Myślę,
że ona potrafi dać odpowiedzi na wszystkie ważne
pytania - czy warto, po co i dlaczego. Pochodzę z
tradycyjnego domu i może dlatego rodzinę też pojmuję
konserwatywnie. Bardzo ważne jest dla mnie, żeby cały
czas ktoś pilnował ognia domu rodzinnego. Nie
twierdzę, że mężczyzna musi zarabiać, a kobieta
siedzieć w domu, odwrotnie też może być dobrze,
byleby ktoś pilnował, żeby było ciepło i żeby było
dokąd wracać. Jeżeli są dzieci, to tym bardziej.
PLAYBOY: W związku z Małgorzatą
Potocka żadne z was nie chciało siedzieć w domu i
pilnować ogniska? CIECHOWSKI: Oboje byliśmy
chyba zbyt zajęci, zbyt rozbujali ambicjonalnie, by
stworzyć stabilny związek. Ale nie chcę o tym mówić.
To naprawdę nie było proste, proszę mi wierzyć.
Przeszedłem gehennę, ale dziś jestem szczęśliwy.
"Playboy";
Nr 3 (52), marzec 1997 rok.
Zdjęcia: Andrzej Świetlik / Forum
|