STRONA GŁÓWNA BIOGRAFIA
DYSKOGRAFIA
TEKSTY
FOTOGRAFIE
WYWIADY
"Elektryfikacja wsi"
<<<powrót
INFORMACJE
MULTIMEDIA
KSIĘGA
GOŚCI
CHAT
SONDA
KONTAKT
|
|
|
ELEKTRYFIKACJA WSI
Płytą "ojDADAna"
obiawił się tej jesieni Grzegorz z Ciechowa. O
samplowaniu ludowych przyśpiewek, pracy producenta,
reklamach i planach związanych z rycerską drużną
"Republika" rozmawia z nim wysłannik
"Machiny" Grzegorz z Brzozowa.
Nie jesteś
pierwszą osobą z kręgu polskiego rocka, która
nagrała płytę opartą na samplach z rodzimą muzyką
ludową. Przed tobą zrobił już coś podobnego
saksofonista Włodek Kiniorski.
Słyszałem o tym projekcie, ale nie znam nagrań.
Muzyka
ludowa była skutecznie obrzydzona przez natrętne
PRL-owskie środki rażenia.
Kiedy chodziłem do liceum, funkcjonowało między
nami powiedzenie: "nie lubię chamstwa i góralskiej
muzyki". Audycje folklorystyczne były regularnie
nadawane w Pr. I radia o godzinie trzynastej. Na dźwięk
zajawki audycji "Z Kolbergiem po kraju" wszyscy
wyłączali odbiorniki.
Dlaczego
w takim razie zainteresowałeś się teraz muzyką
ludową?
To było spotkanie z płytą Songs And Musie From
Yarius Regions wydaną przez Polskie Nagrania z
przyśpiewkami zebranymi przez folklorystów. Interesują
mnie emocje, napięcia zawarte w tej muzyce. W radiu, w
czasach PRL-u, karmiono nas najczęściej muzyką
cepeliowską, sprofesjonalizowaną, te wszystkie
Mazowsza, Śląski... Nie znaliśmy źródeł,
autentycznych nagrań. Kiedy się ich posłucha, okazuje
się, że emocje rządzące tym śpiewaniem są
identyczne, zarówno w ludowej muzyce afrykańskiej, jak
i polskiej. Gdy wtłoczyć głosy śpiewaczek spod
Biłgoraja w pulsujący podkład rytmiczny, brzmią tak
samo jak rdzenne Afrykanki. Okazuje się, że one od
wielu wieków swingują.
Co
było impulsem, który spowodował, że postanowiłeś
nagrać płytę OjDADAna?
Dwa lata temu usłyszałem Deep Forest. Ich nagrania
miały wpływ także na innych naszych muzyków, którzy
zaczęli niemal mechanicznie wcielać w życie pomysły
tego zespołu. Ja chciałem wykorzystać rdzenne polskie
pieśni, które dzięki tanecznemu, transowemu
podkładowi będą funkcjonowały tak jak te, które
tworzy Deep Forest wykorzystując nagrania z dżungli
afrykańskiej.
Czy
miałeś jakiegoś przewodnika w swoich poszukiwaniach?
Korzystałem z materiałów radiowych i albumów
Polskich Nagrań, ale przede wszystkim ufałem swojemu
uchu. Na jednej z płyt znalazłem piosenki śpiewane
przez Walerię Czubak. Okazało się, że przez lata
była prawdziwą gwiazdą ludowych festiwali, zwłaszcza
tego w Kazimierzu nad Wisłą. Docierając do taśm
zauważyłem, że w różnych latach powtarzały się
niektóre nazwiska. Mimo że można o tych śpiewakach
mówić jak o gwiazdach, do końca zachowali swoje
korzenie, mieszkali tam gdzie mieszkali i dzięki temu
zawsze byli autentyczni.
Z
jakich regionów Polski pochodzą wykorzystane przez
ciebie motywy muzyczne?
Najwięcej ze wschodniej Lubelszczyzny - okręgu
biłgorąjskiego. Jest też materiał z okolic Łowicza,
Skierniewic, te regiony były do tej pory mało
penetrowane. Celowo unikałem Podhala i góralszczyzny,
chciałem pokazać inne barwy.
Jakimi
kryteriami kierowałeś się więc wybierając pieśni na
płytę?
Najpierw szukałem przyśpiewek a cappella. Później
musiałem prześledzić wiele godzin materiału, aby pod
względem technicznym był zdatny do użytku. Następnie
dochodziło do manipulacji - samplowałem,
wyrównywałem, dostrajałem, przedłużałem niektóre
nuty. Wszystko po to, by sprawić wrażenie, że
śpiewacy, którzy w większości już od 20 lat nie
żyli, wzięli naprawdę udział w mojej sesji. I to,
moim zdaniem, w kilku piosenkach się udało.
Drugi punkt selekcji to emocje. Interesowały mnie
pieśni miłosne, na przykład śpiewane przez kobiety
podczas darcia pierza. Zależało mi jednak na
różnorodności tematyki. Czułem, że muszę znaleźć
kogoś, kto opowiada historię o diable. Dzięki pomocy
etnografów odnalazłem nagranie takiej gawędy.
Opowiadał ją Stanisław Kleinus, słynny, nieżyjący
już, skrzypek ludowy spod Skierniewic. Nagranie było
strasznie "zabrudzone" technicznie i musiałem
je przez wiele godzin "czyścić". Ale to była
ta historia, o która mi chodziło.
Jest szansa, że opowieść znajdzie świetną puentę w
filmie. Zaproponowałem mojemu wydawcy, firmie Pomaton,
żeby zwrócił się do Jana Jakuba Kolskiego z
propozycją nakręcenia wideoklipu. Uważam, że w ciągu
ostatnich 20 lat nie było w Polsce tak dobrego
reżysera. Kolski znalazł sposób na oryginalne,
magiczne pokazywanie polskiej wsi. Ku mojemu zaskoczeniu,
Kolski przyjął naszą propozycję. Powstanie film
oparty na materiale płyty zawierający pięć
teledysków. Dzięki niemu, materiał dźwiękowy otrzyma
dodatkowy wymiar, pojawi się drugie dno.
Można
ci zarzucić swego rodzaju nadużycie - pracę nad czymś
gotowym, skończonym dziełem innego artysty.
Dla większości ludzi, nawet jeżeli są
miłośnikami muzyki ludowej, trudno jest wysłuchać
70-minutowej płyty z przyśpiewkami. Poza tym zawsze
można dotrzeć do oryginału. Ja chciałem przenieść
emocje. Bez względu na to, czy te emocje są zamrożone
w archiwach na 20 czy 50 lat, są one tak silne, że
funkcjonują i dziś. To była penetracja obszarów
umarłych. Robiąc tę płytę czułem się, jakbym
zasypiał w rozwalonej, starej chałupie. Kiedy
powstawały te piosenki, funkcjonowały zupełnie
inaczej. Towarzyszyły życiu. Nie ma ani jednego
zajęcia w całorocznym rytuale życia wsi, które nie
zostało opisane pieśnią.
Jeżeli chodzi o domniemane nadużycia, chciałem być w
porządku i postanowiłem odwiedzić osoby, które
"wzięły udział" w nagraniu mojej płyty.
Niestety, te osoby już nie żyły. Załatwiałem jednak
sprawy nabycia praw wykonawczych z ich spadkobiercami.
Jak
wyglądał proces tworzenia nowych utworów?
W tytule albumu, OjDADAna, wybite jest słowo
dada. To była właśnie dadaistyczna robota. Na jedną
piosenkę składały się trzy różne. Fragment chóru
wziąłem z pieśni krakowskiej śpiewanej przez zespół
Koła Gospodyń Wiejskich, fragment jednej zwrotki z
przyśpiewki z innego regionu, a drugiej z jeszcze
innego. Z punktu widzenia etnografa byłoby to
niedopuszczalne, ale nie o to przecież chodziło.
Parę
lat temu powiedziałeś, że nigdy więcej nie wrócisz
do muzyki tworzonej na komputerze. Ta płyta nie mogłaby
powstać bez niego.
Mówiłem to w kontekście nagrań Republiki. Kiedy
grupa postrzegana jest jako zespół w charakterystyczny
sposób współpracujących ze sobą muzyków, to musi
grać na żywo. Natomiast we wszystkich innych
przypadkach niekoniecznie. Komputer bardzo pomaga w
zapisie myśli. Daje możliwość bardzo dokładnego
projektowania dźwięków. W tym projekcie musiało tak
się zdarzyć. Ale oprócz komputera grali ze mną
wspaniali muzycy: Jacek Królik na gitarze, na basie
Krzysiek Ścierański i Leszek Biolik oraz na
instrumentach perkusyjnych Dima Chaaback, który
świetnie orientuje się w folklorze całej Europy i nie
tylko. Sporo było więc żywego grania. Ja
programowałem - oprócz obróbki sampli przyśpiewek -
warstwę rytmiczną i partie klawiszowe. To jest moja
produkcja od początku do końca.
Wspomniałeś
Republikę. Co cię skłoniło do tego, by reaktywować
zespół.
Odkąd zacząłem występować jako Obywatel G.C.,
skład towarzyszącego mi zespołu stale się zmieniał.
Bez względu na to, jak się pracowało w studiu, trudno
było o napięcie emocjonalne na koncertach. W 1990 roku
zagraliśmy znów z Republiką w Opolu, a potem
wyjechaliśmy na dwa tygodnie do Stanów. Odżyły dawne
emocje i chęć wspólnego grania.
Ale
nowa Republika nie odniosła sukcesu.
Okazuje się, że sukces oczekiwany przychodzi z
większym trudem niż ten, który pojawia się
mimochodem. Wielkie nadzieje wiązaliśmy z najbardziej
udaną, moim zdaniem, płytą Republiki - Siódmą
pieczęcią. Niestety, zbieg okoliczności, w tym
zła promocja, spowodował, że Republika nie potrafiła
wejść w lata 90. tak mocno, jak na to liczyliśmy. Ale
z drugiej strony, jest to zespół, który wydaje nam
się nadal tak ważny, że nie chcemy z niego
zrezygnować. Ja zajmuję się różną działalnością
- komponuję, produkuję, wydaję solowy materiał, ale
nie chciałbym podejmować decyzji o rozwiązaniu
Republiki.
Zatem
projekt o nazwie Republika jest zawieszony?
Myślę, że do nagrania płyty nie zbierzemy się
wcześniej niż w przyszłym roku. To wynika z mojego
kalendarza zajęć. Przez najbliższe miesiące będę
zajęty przy płycie Krzysztofa Antkowiaka, zaraz potem
wchodzi produkcja drugiej płyty Justyny Steczkowskiej.
Czy
praca producenta jest spokojna?
Pracuję z debiutantami, tak było z Kasią
Kowalską, tak było z Justyną, tak będzie poniekąd z
Krzysztofem. To nie jest taki spokojny kawałek chleba,
bo każdej z premier towarzyszą jakieś obawy.
Rola
producenta nie jest jeszcze na naszym rynku dość jasna.
Przeważnie mamy do czynienia z inżynierami dźwięku,
którzy realizują pomysły muzyków.
Rynek producentów dopiero się w Polsce tworzy. Dla
mnie wyzwaniem jest, czy sobie z tym dam radę, czy nie.
Każdy z projektów musi być różny i w przypadku
debiutu musi dawać artyście możliwość pójścia
dalej w różnych kierunkach. To są nieraz ciężkie
decyzje, ale ja je bardzo lubię. To jest możliwość
obcowania z kompletnie innym światem muzycznym,
bezkarnego korzystania z jego dobrodziejstw, a kiedy się
z niego wychodzi, znów można wrócić do własnych
zajęć.
Oprócz
płyt produkujesz reklamy.
To są sprawy incydentalne. Na rynku reklamowym
udało mi się zachować pozycję strzelca wyborowego -
jeżeli ktoś ma pieniądze, to zwraca się do mnie. Moja
cena jest wysoka, ale wydaje mi się, że rzeczy, które
wychodzą spod mojej ręki, zadowalają klientów. Ale to
nie jest coś, co jest w stanie zdominować moją pracę.
Czy
są jakieś cele, które stawiasz przed sobą?
Chciałbym powrócić do muzyki filmowej. Na pewno
wyzwaniem byłoby zrobienie jakiejś większej formy,
która byłaby połączona z filmem lub z teatrem.
A
wiersze?
Tomik Wokół niej po raz pierwszy zamyka
moją działalność na tym polu w jakąś formę. Potem
pojawią się pewnie następne. Redakcją książki
zajęła
Niestety
w tym miejscu urywa się artykuł zaprezentowany w
czasopiśmie. Niestety w żadnym miejscu nie ma jego
dokończenia - przyp. PM
"Machina"
Październik, 1996, Numer 7
fot. Andrzej Świetlik
|