STRONA GŁÓWNA
TEKSTY |
"NAJSILNIEJSZA
W KLASIE" W szkole podstawowej Istnieją dwie
konkurencje, które dla wielu uczniów są wiele
ważniejsze niż średnia ocen. "Najładniejsza w
klasie" to kategoria bierna. Dziewczyny są poddane
przez chłopaków bezwzględnej ocenie i niewiele same
mogą sobie pomóc. Kategoria "najsilniejszy w
klasie" wymaga ustawicznej walki. Przez kilka lat
udawało mi się utrzymać na tym stanowisku. Z tego, co
pamiętam, co najmniej dwa, trzy razy w ciągu roku
szkolnego musiałem toczyć pojedynki z pretendentami do
tego tytułu. Moim dodatkowym nieszczęściem był fakt,
że mieszkałem sto metrów od szkoły. Bójki toczyły
się zwykle do pierwszej krwi. Pokonany szedł na skargę
do nauczyciela, a ja byłem wysyłany po ojca, który - o
ile się pospieszył - mógł jeszcze dokonać oględzin
pękniętej wargi pretendenta do tytułu i dodatkowo go
przeprosić. Bycie najsilniejszym w klasie to ciężki
kawałek chleba. Nie byłoby jednak tak źle, gdyby nie
pewna kategoria zawziętych kibiców, dla których sam
tytuł nigdy nie był przedmiotem pożądania. Pamiętam
ich doskonale. Judzili mnie do walki, donosili
skrupulatnie, cytując bez zająknięcia wszystkie obelgi
rzucane w moją stronę przez pretendentów. Wykrzykiwali
triumfalnie to, co ja bąknąłem pod nosem i bez
głębszego namysłu: "Dzisiaj po lekcjach! Za
szkołą!" Po tym wszystkim nie było już odwrotu.
Na moje szczęście, już w liceum zaniechałem
rutynowych walk, a i sam tytuł przestał mnie
interesować. Podobnie było na studiach. Dopiero wtedy,
gdy zacząłem zawodowo występować na scenie, znowu
wokół mnie pojawili się prowokatorzy. Tornistry
zamienili na magnetofony reporterskie. Moimi
podżegaczami do walki byli dziennikarze. "Co
sądzisz o zespole X?" - padało pytanie.
"Prawie ich nie znam... Słyszałem jedną
piosenkę... ""Oni twierdzą, że twój
zespół się na nich wzoruje. Ale i tak zawsze będą
lepsi, bo ich wokalista nie sepleni tak jak ty..."
"Tak powiedzieli?" - pytałem z
niedowierzaniem. "Co do słowa!" - podżegacz z
uwagą przyglądał się mojej reakcji. "O.K.! W
takim razie powiem ci, co o nich myślę. .."I tu
zaczynała się tyrada, od której już nie było
odwrotu. A zespól. X, który - jak twierdzi - nigdy nie
wypowiadał się na mój temat, obraził się na mnie do
końca życia. Kilka razy w życiu tak się wygłupiłem.
Najgorsze jednak jest to, że tzw. branża, w której
się obracam, jest tak nieskończenie mała, że nie ma
siły, aby nie natknąć się na tego, kogo
obraziłeś(łaś) i będziesz musiał(a) zdobyć się na
rozmowę, która najczęściej prowadzi do odkrycia, że
zawinił podżegacz. Dlatego, kiedy widzę okładkę
jednego z brukowców, czy - jak to się delikatniej
określa - "kolorowych czasopism ", z tytułem:
"Wojna megagwiazd" i pod spodem jeszcze
większymi literami "Edyta Gómiak o Kayah: ONA JEST
WULGARNA", od razu wiem, co się tam święci. I
rzeczywiście. Jak się okazuje, wywiad z Edytą jest w
95 procentach poświęcony tematyce tzw. typowej, czyli
jak się toczy życie gwiazdy. Jednym słowem, nic
takiego.
Ale nasz podżegacz (czytaj: dziennikarz)
nie byłby sobą, gdyby nie wyciągnął od gwiazdy
czegoś specjalnego. |