STRONA GŁÓWNA BIOGRAFIA
DYSKOGRAFIA
TEKSTY
Felietony
<<<powrót
FOTOGRAFIE
WYWIADY
INFORMACJE
MULTIMEDIA
KSIĘGA
GOŚCI
CHAT
SONDA
KONTAKT
|
|
|
"GWAIAZDY
W KAŁUŻY"
Wieczór
jeszcze wczesny, siedzę sobie w fotelu, stopy opieram o
rudą sukę Orkę, chrapiącą zbyt głośno, bym mógł
obejrzeć coś w TV. Dzieciaki także zasnęły, a wraz z
nimi moja żona, która stanowczo odgrażała się, że
jeszcze dziś musi zrobić selekcję zabawek i co
najmniej połowe z nich wynieść na strych. Leniwy
wieczór. Aby się pogrążyć bez reszty w bezwstydnym
nicnierobieniu, przeglądam sobie kolorowy miesięcznik.
Idealna lektura. Przyjęcie tu, wernisaż tam... Ten z
tą, tamten z inną, a tamta tak stanęła, że wszystko
jej było widać (jest fotografia), ktoś inny dłubał w
nosie, ktoś znany zaglądał w dekolt mniej znanej (jest
zdjęcie). Jednym słowem: pycha. Pastwisko dla mojej
bezmyślności. Nagle... Lekki niepokój. Lata wprawy
uczyniły ze mnie czytelnika, który bezbłędnie
wyławia jednym spojrzeniem swoje nazwisko z największej
choćby kolumny. Nie... To nie to... O mnie nic tu nie
ma... Zatem ktoś znajomy? Też nie... Jest! To ona.
Uśmiechnięta i wciąż piękna. Ucieleśnienie
zmysłowości w śpiewaniu prosto do ucha - Astrud
Gilberto.
Czytam,
czytam... Ona była w Polsce! W Poznaniu! Zacierając
dłonie pochłaniam krótki artykulik, podpisany jakimś
skrótem i mina mi rzednie z wersu na wers coraz
bardziej.
Zaczyna
się od opisu zdjęcia, na którym to - cytuję - "
(Astrud) uśmiech ma podobnie sztuczny jak włosy. Na co
dzień (...) pokazuje światu kapryśną twarz i
króciutką fryzurę".
Aha -
myślę sobie - narozrabiała! To cudownie! Oprócz
wspomnienia po koncercie zostawiła Poznaniowi kawałek
własnej nieposkromionej osobowości... Co takiego
zrobiła nasza bossa, ale w ostrogach Astrud? Punkt
pierwszy: nie przyjechała na koncert od razu, po
pierwszym, kosztownym (Brazylia) telefonie, bowiem
"starania o przyjazd brazylijskiej gwiazdy zajęły
organizatorom trzy lata"... Ta informacja, na pozór
błaha, eksponuje nam w mistrzowskim skrócie osoby
następującego dalej dramatu. Z jednej strony mamy
urobionych po łokcie, poddawanych upokorzeniom przez
1095 (3x365) dni organizatorów, którzy dla sztuki
wokalnej zniosą wszystko. Z drugiej strony zaś jest
Ona, rozkapryszona depozytariuszka własnego głosu, która, jeśli już w końcu
zgodzi się na występ, to czyni to dopiero wtedy, gdy
nastąpi punkt drugi, czyli podpisanie umowy.
Wyobrażacie sobie, Państwo? Astrud nie chciała
przyjechać w podskokach z Brazylii do Polski bez
podpisania kontraktu, który miał... i tu uwaga: 32
strony! No to już przegięła! 32 strony? Co ona tam
powypisywała? Pewnie z dziesięć stron to nazwy
trunków, jakie mają być w garderobie, a pięć to
nazwy fistaszków, które mają być w limuzynie... A
reszta? Posłuchajcie, jest i punkt trzeci: "
Wokalistka, w latach sześćdziesiątych okrzyknięta
królową bossa novy, podróżuje tylko w business class.
Za jej bilet zapłacono więcej niż za przejazd sześciu
innych muzyków razem wziętych ". Hm, znowu tylko
dwa zdania, a od informacji aż się zaroiło! Skoro
Astrud była królową bossa novy w latach
sześćdziesiątych, to niechby sobie w tych
sześćdziesiątych latała choćby i promem kosmicznym
stację Mir naprawiać. Ale w dziewięćdziesiątych?
Jakim prawem? Jako gwiazda emerytowana powinna
przypłynąć do nas pod pokładem jakiegoś statku
handlowego i niech się cieszy, że nie musi wiosłować!
Inni muzycy biorący udział w tym samym poznańskim
festiwalu potrafili zrozumieć organizatora i
przetransportować się taniej. Astrud zadziałała
przeciwnie i tu następuje punkt czwarty: tuż po
wylądowaniu w Poznaniu "zażądała limuzyny
wyposażonej w klimatyzację zamiast mercedesa, który
przyjechał po nią na lotnisko "... Nie
podpasowała gwieździe nasza poczciwa "beczka
" z kierowcą, który właśnie spetował
dziesiątą fajkę w przepełnionej popielniczce. Pewnie
wyjęła opasły tom swojej umowy, a tam, na stronie -
powiedzmy - siedemnastej, jak byk stoi napisane, że
samochód ma być klimatyzowany i dla niepalących.
Wyobrażam sobie tę rozmowę: Organizator: To co?
Mercedes to nie jest limuzyna? Astrud:Nie, a już na
pewno ten model nie jest limuzyną... Pozatym w
samochodzie czuje się dym papierosów.
Skoro
Astrud było królową bossa novy w latach 60.,
to niechby sobie wtedy latała choćby i promem
kosmicznym stację Mir naprawiać. Ale w latach
90.? Jakim prawem? |
Organizator: To co zrobić? Akupunkturę
naszemu kierowcy, żeby nie palii?
Astrud: To nie jest konieczne. Proszę przesiać pelną
kwotę honorarium na konto wskazane w naszej umowie
(str. 31). A ja wracam przez Hamburg do Brazylii...
Organizator
(do siebie): Ona zwariowala... Jezu! Ona egzekwuje
wszystkie warunki! (do kierowcy): Zenek, zasuwaj do
biura, niech przyślą jaguara szefa, on przynajmniej ma
klimatyzację. I niech zmienią jej pokój w hotelu na
apartament. Bo z tym też mogą być jaja...
Ta rekonstrukcja wcale nie musi być trafiona. Astrud z
pewnością nie rozmawiała osobiście z organizatorem,
nie ona też egzekwowala warunki umowy. Wystąpił tu
zapewne jeszcze czarniejszy charakter, czyli menedżer
gwiazdy. W każdym razie dalej też nie było naszym
męczennikom - organizatorom lekko. Astrud
zakwestionowala kształt lustra i rodzaj mydlą w hotelu
(te wzmianki traktuję już jako typowe dziennikarskie
konfabulacje). Astrud nie odpuszczala nawet podczas
koncertu. "Najpierw operator nieco przekroczył czas
rejestracji. Później kamery, choć już wyłączone,
były zwrócone w stronę wokalistki, ku jej
niezadowoleniu"... Słyszycie? To my jej tu, nad
Wisłą, chcemy promocję w telewizji robić, a ona
twardo mówi, że nie chce? Że według kontraktu miała
być tylko jedna piosenka, a ten nachalny operator nie
chce wyłączyć kamery, mimo że kończy się już
trzecia? Co z tego, że trzecia? A jak mu pierwsza i
druga nie wyjdzie ? Poza tym, co się niby ma stać?
Astrud się wstydzi, czy co? Kondycja po pierwszej jej
wysiada? Otóż nie. I tu następują trzy wersy, które
przewracają cały wywód donosiciela z Poznania na lewą
stronę: "Ostatecznie wszystko zakończyło się
dobrze. Gwiazda podbiła publiczność aksamitnym
głosem, oryginalnymi interpretacjami jazzowych
standardów, swoją muzyką cudownie kołyszącą
"... Trzy wersy prawdy do czterdziestu wersów
paszkwilu (policzylem, policzyłem...). Ta prawda nie
odmieniła nam jednak bohatera. Bo ja nie o Astrud tu
piszę, tylko o tajemniczym (bmk) - tak podpisany był
artykuł. Po chwilowym zadławieniu się urodą koncertu,
udało mu się tę ość wykrztusić i pluć jadem dalej.
Astrud nie wstała następnego dnia na poranny lot,
Astrud zaczęła słać frazy do organizatorów: pewnie
nie dała jałmużny rumuńskim dzieciom, nie zamknęła
okna w apartamencie, nie zapłaciła rachunku
telefonicznego i w końcu wyjechała. Nasz bohater pisze
o Astrud, a ja piszę o nim, bo te moje historyjki mogą
być o wszystkim, byle nie o muzyce, (bmk), nie wiem, kim
jesteś, ale nie lubię cię. Przez takich jak ty
wielokrotnie stawiany byłem w sytuacjach bez wyjścia.
Co? Nie ma garderoby? No i co z tego? Że toalety nie ma?
Że brudno? Że nie ma ręcznika? A co? Z domu mam panu
przynieść? Zimno w pokoju? To trzeba na recepcję
zadzwonić. A... nie ma telefonu? To przecież można
się przejść. Że nie ma ochrony przed, w trakcie i po
koncercie? A co te dzieciaki mogą panu zrobić? Że
scena chybotliwa, że aparatura za cicha, że światła
wywalają korki w obiekcie, że herbata słona, a kawa
zimna? O czym mi pan tu opowiadasz? Sztuka, panie, sztuka
się liczy... Co? Odwołujemy? A proszę bardzo, pan się
będziesz przed ludźmi tłumaczył, boja na pewno nie. A
publiczność czeka i cieszy się, że nie podpisałem
32-stronicowej umowy. Ale ja jestem do tego
przyzwyczajony, a Astrud Gilberto nie, i chwała jej za
to. (bmk), pisząc o tobie nie wiem nawet, czy jesteś
kobietą czy mężczyzną, ale - jak już wspomniałem -
to ty jesteś tu głównym bohaterem(-rką). Kiedy
napisałeś na koniec swojego artykułu: "To był
pierwszy koncert Astrud Gilberto w naszym kraju. I pewnie
ostatni, mimo że jej babka była Polką",
przypomniała mi się historyjka o pijaczynie, który nie
mógł zasnąć twarzą w kałuży, bo przeszkadzało mu
światło odbijających się w niej gwiazd. Wrzucił w
nią parę garści błota, gwiazdy zgasły, a on w końcu
spokojnie zachrapał, jak ta ruda suka u moich stóp.
|