STRONA GŁÓWNA
TEKSTY |
"GŁUPI DOWCIP" W roku
1983 wraz z moim przyjacielem, Zbyszkiem Ostrowskim -
radiowcem - wykręciliśmy niezły numer. Obydwaj
mieszkaliśmy wtedy w Toruniu. Zbyszek był
korespondentem radiowej Trójki, a ja świeżo upieczonym
triumfatorem wszelkich - ówcześnie istniejących - list
przebojów. Zbyszek miał zamówienie z redakcji na
wywiad ze mną, ale - od słowa do słowa -
postanowiliśmy zrobić reportaż kreowany. Wzorem Orsona
Wellesa, który w audycji radiowej w 1938 roku
wystraszył Amerykanów wiadomością o lądowaniu
Marsjan, Zbyszek doprowadził do emisji tego materiału w
paśmie reportaży interwencyjnych, które zwały się
wówczas "Dyżurem reporterskim Trójki". Nikt
ze słuchaczy nie spodziewał się żartu. A było to
mniej więcej tak: Sąsiadka: - Nie wiem, co tu za jeden mieszka... Jakiś Cichocki czy Cichański. Założył fotokomórki, panie! Ja z dzieciakami nie mogę się do męża dostać! A mąż z obiadem czeka! W tle popłakują dzieci. Dociekliwy reporter puka do drzwi klatki. Ochroniarz:
- Proszę się odsunąć, tu fotokomórka... Nie
zostałem upoważniony do udzielania informacji... Reporter: - Ja muszę to wyjaśnić, tu ludzie nie mogą dostać się do swoich mieszkań. Ochroniarz:
- Do widzenia! Ja: -
Zostaw pana... Dobrze, zgodzę się na wywiad... Ma pan,
panie redaktorze, piętnaście minut... Reporter: - Powtórzmy wszystkim zainteresowanym: ludzie pracy o 6.00, młodzież szkolna itd., itd.
I poszło w eter! Nie ukrywam, że kreacja była bardzo wiarygodna. Zagrali w tej sztuce moi przyjaciele i znajomi, zabawa była przednia. Ale co się działo potem! Wyobraźcie sobie, że wszyscy uwierzyli! No, prawie wszyscy! Wściekli byli na mnie taksówkarze, którzy odgrażali się, że jak mnie złapią, to mi grzywkę obetną, mieszkańcy różnych blokowisk, którzy w Toruniu zakładali komitety społeczne, by mnie wywalić z ulicy Karola Miota 11. Ale w Toruniu nie było takiej ulicy! Trzy dni później byłem w Warszawie i poszedłem do redakcji Trójki prostować. Powiedziałem, że to żart, jaja, podpucha, numer, kawał... Że skoro tak łatwo uwierzyć nam w absurdalne ograniczenia wolności, to pewnie nie potrafimy tej wolności utrzymać w nas samych. Był rok 1983. Wtedy chciałem, za pomocą tego wymyślonego reportażu, pokazać, jak łatwo przyprawia nam się gębę zwariowanej gwiazdy, która domaga się od otaczającej ją społeczności specjalnego traktowania. Dziś myślę, że emocje tych, którzy wówczas uwierzyli w mój upadek, miały inne podstawy. Oni naprawdę chcieli uwierzyć w to, że tzw. gwiazdy muszą żyć inaczej. Że nie trzepią dywanów między 8.00 a 20.00, że nie wychodzą z wiaderkiem ze śmieciami, tylko prowadzą swoje niewidzialne jaguary do niewidzialnych garaży, że żony zmieniają tak często, że - bidule - nie zdążą zdjąć welonu po ślubie. A jedyna uczciwa praca to odciskanie swoich dłoni czy stóp w zastygających betonach Hollywood czy Międzyzdrojów. Półtora roku później wzięli mnie do artylerii, jak na muzyka i polonistę przystało. Nie było wtedy siły, która byłaby mnie w stanie przed wojskiem obronić. Jeden z atomowych generałów w Toruniu ślepo wierzył w historię z zamkniętą klatką na Karola Młota. Trafiłem w ręce jego podwładnych. Ich głównym zadaniem nie było -jak okazało się później - przyuczenie mnie do rzemiosła artylerzysty, tylko wyplenienie ze mnie manier rozkapryszonej gwiazdy. - Tu, w jednostce, nie ma fotokomórek, podchorąży Ciechowski, ani goryli osobistych! Cztery okrążenia dodatkowo! Raaaz!-I co miałem robić? Śmigałem cztery okrążenia dodatkowo. Z mojego pobytu w wojsku wyniosłem dwie korzyści. Po pierwsze: przestałem się tego miejsca obawiać (w podobnym celu chciałbym kiedyś trafić do izby wytrzeźwień, aresztu śledczego i paru innych przybytków). Po drugie i najważniejsze: zaprzestałem opowiadania wyszukanych dowcipów publicznie. Ci, którzy zrozumieją taki dowcip za późno, nigdy się nie śmieją. A potem zduszonym głosem powtarzają uparcie: "Głupi dowcip, podchorąży Ciechowski, głupi dowcip..." |